TEKSTY

15 błędów finansowych, które popełniałam aż do dziś.

Wychowałam się w rodzinie należącej do klasy średniej. Żyłam na podobnym poziomie jak większość moich rówiesników – nie chodziłam głodna, brudna ani zziębnięta. Moich rodziców było stać na kupowanie mi książek do szkoły, słodyczy i opłacanie wycieczek klasowych w góry i za granicę. Ale nowy komputer, telefon czy aparat były dla nas zawsze większym wydatkiem. I kwestią, którą trzeba było przedyskutować, a potem oszczędzać – miesiącami albo latami.

Nikt nie kupił mi samochodu za dobrze zdaną maturę, mieszkania pod wynajem ani nowoczesnego, spersonalizowanego sprzętu na pierwszą zaliczoną sesję. Ale od początku miałam zapewnione wsparcie rodziców na nadchodzące pięć lat. Cokolwiek by się nie działo, nie musiałam martwić się o czynsz, jedzenie ani ubrania – na tyle zawsze było mnie stać.

Oczywiście, dopóki podejmowałam dobre decyzje. 

Ale tych głupich było trochę więcej.

#1: ZA DOBRY TELEFON.

Jako osoba aktywnie działająca w social mediach potrzebuję lepszej jakości sprzętu niż Nokia Lumia, którą kupiłam w wakacje przed pierwszym rokiem studiów. To były czasy, w których systemy Android i Windows Phone niczym się dla mnie nie różniły, a iOS nawet nie zdążył obić mi się o uszy. Z czystej ciekawości chciałam spróbować z WP – na kilka tygodni przed tym, jak zatrzymał się na zawsze. Instagram w wersji beta, Snapchat nielegalny i całkowity brak przedniej kamerki – to nie brzmi jak telefon dla początkującej blogerki.

Nic więc dziwnego, że po roku robienia selfie kamerką laptopa przesiadłam się w końcu na telefon z górnej półki, na który było mnie stać po kilku miesiącach pracy i oszczędzania. I to był błąd. Gdy się ma osobowość typu Gonciarz, a jest się dopiero biednym studentem, zakup drogiego sprzętu należy porządnie przemyśleć i uwzględnić w wydatkach dodatkowe ubezpieczenia, sprzęty ochronne i zapasy hartowanego szkła. W innym wypadku trzeba liczyć się z tym, że pewnego dnia koszt naprawy przekroczy twoje oczekiwania. A tak się stało w moim przypadku.

Możesz mieć najlepsze chęci, włożyć całe serce w gromadzenie oszczędności przez rok, a przy drobnej usterce i sprytnej gwarancji – i tak możesz zostać z niczym.

#2: PAN SAMOCHODZIK.

Dawno temu ja też zrobiłam prawo jazdy i – jak wielu studentów – miałam głowę wypełnioną marzeniami o czterech kółkach. To napędza do działania – pracy na pełen etat, nocek i rezygnacji z wielu rozrywek. Ale wystarczy kilka miesięcy radości z lśniącej bryki, by przekonać się, że życiu nic się nie zmienia – trzeba nadal funkcjonować na najwyższych obrotach i odpuszczać sobie większość przyjemności.

Samochód to nie jest jednorazowa inwestycja, od której życie magicznie staje się piękniejsze. Wydatki na benzynę można jeszcze uwzględnić w miesięcznych planach – gorzej, gdy ni stąd, ni z owąd pojawi się konieczność nieprzewidzianej naprawy. I nagle wakacyjne oszczędności zamienią się w nowe łożysko.

Rezygnacja z wygody na rzecz komunikacji miejskiej jest przyznaniem się do porażki i na długo uśmierca wyznaczanie sobie kolejnych, długoterminowych celów.

#3: PREZENTY BEZ POPYTU.

Na początku nikomu nie przychodzi to do głowy, że sprzęt do mieszkania to jedna z najlepszych inwestycji, jakich można dokonać, gdy ma się dwadzieścia lat. Nie masz pomysłu na prezent pod choinkę? Poproś o wiertarkę. I kombinerki. I zestaw śrubokrętów. I szczypce. I młotek. Nigdy nie wiesz, gdy coś nagle się zepsuje, a wierz mi – lepiej mieć własne kombinerki, niż prosić o pomoc sąsiadów, których dobrze nie znasz, ani tym bardziej – oni ciebie. 

Nie zliczę sytuacji, w których uratowały mnie narzędzia – i nie mówię tylko o skręcaniu mebli. Nawet przy obecności mężczyzn w mieszkaniu, naprawiałam przeciekający zlew, zepsute drzwi balkonowe i chwiejący się blat na nogach. To o wiele lepsza opcja, niż zamawianie fachowej pomocy, gdy w środku zimy ciągnie od okna, a woda zalewa szafkę.

#4: UMOWY NA GĘBĘ.

Jeśli chodzi o kwestie finansowe związane z wszelkiej maści umowami i całym poważnym aspektem dorosłego życia, wciąż jestem nogą – i to nogą naiwną. Mimo wszystkich tekstów o aroganckich możnowładcach i ich włościach pod wynajem – ciągle się nabieram, głupio mi prosić o potwierdzenia wpłaty i nie słucham rodziców ni w ząb.

Dodatkowo przeraża mnie skuteczność mojej mamy w załatwianiu spraw mieszkaniowych za mnie. I nie wstydzę się tego powiedzieć głośno. Nie ma znaczenia fakt, że używa argumentów wyjętych z moich ust – tylko z jej pomocą jestem w stanie odzyskać należne mi pieniądze.

Póki masz prawo – korzystaj z pomocy rodziców przy załatwianiu dorosłych spraw. Inaczej cały świat zechce zrobić cię w bambuko.

#5: PIZZA ROBIONA CUDZYMI RĘKAMI.

Nie jadam fast-foodów, nie chodzę po knajpach, ale moja miłość do pizzy jest tak wielka, że kupiłam sobie bluzę z napisem „Pizza is my state of mind” i z uśmiechem otwieram w niej drzwi dostawcy. Zjadłam jej całe kartony w ciągu minonego roku, licząc na oszczędność czasu w sesji i przed ważniejszymi kolokwiami. Ale prawda jest taka, że gdyby nie osiedlowa pizzeria – sama mogłabym to cudo zrobić – szybciej, taniej i zdrowiej.

#6: MARZENIA O WŁASNEJ FIRMIE.

O własnej firmie kłapałam już rok temu. I choć to wcale nie przestało być moim marzeniem, przynajmniej przestało być celem na 2017 rok. 

Rozglądnęłam się wokół i zobaczyłam tych wszystkich, młodych ludzi, którzy bez konkretnego planu, pomysłu i oszczędności, wzięli udział w gonitwie ktopierwszyrzucikorpoizałożystartup. Niektórzy z nich dali ciała, bo nie znali się na finansach. Nie zawsze są zadowoleni. Czasem wracają do firm, z których odeszli – nieszczęśliwi i z długami. 

Przestałam się śpieszyć. Przestałam wierzyć w to, że muszę ją mieć – zaraz, natychmiast, bo przegram życie. Mam studia, które zapewnią mi pracę w zawodzie, w którym będę czuła się potrzebna. Nie potrzebuję dzisiaj mieć więcej.

#7: CIUCHY „PO DOMU”.

Nigdy nie nauczyłam się kupować w lumpeksach, a na wysyłkę internetową przerzuciłam się nie tylko z miłości do kurierów. Nie umiem, nie potrafię, nie przepadam za szwendaniem się po sklepach, a tłum ludzi w lumpeksach przeraża mnie bardziej niż ten na rynku.

Chwilę mi zajęło, nim zrozumiałam, jaką odzież warto kupować za nieco wyższą cenę, a jakich unikać jak ognia. Przede wszystkim – wybiłam sobie z głowy kupowanie ubrań codziennego użytku za zbyt wygórowaną cenę. Bluzka za 60 zł? Komplet bielizny za 180? Ciepłe skarpetki za 20 zł, za grube do buta, w których można co najwyżej chodzić po domu? Na co to komu?

Dzisiaj wiem, że warto inwestować w ubrania na więcej niż jeden sezon. Nie jest mi żal pieniędzy na śliczny, uniwersalny płaszczyk, dobre dżinsy czy szalik albo swetry z wełny. Ale po kilku porażkach przestałam sobie wmawiać, że warto wydawać kasę na eko-bluzki za 40 zł, które kurczą się po jednym praniu, szarzeją albo zostają nieszczęśliwie pochlapane podkładem, czerwonym winem albo sosem pomidorowym.

Jeśli 50% twojej szafy to ciuchy po domu, których żal ci wyrzucić ze względu na ich cenę – wiedz, że pora coś zmienić.

#8: ZESTAW GARKOTŁUKA.

Zestaw dobrych noży, wyciskarka do czosnku, otwieracz do wina czy tłuczek do kotletów (przy przejściu na vege – dla mnie okazał się idealny do ubijania cząstek cytryn z cukrem na dnie szklanki do mojito!) prędzej czy później okażą się niezbędne, a są to sprzęty, które służą latami. Warto też ufundować sobie pewnego pięknego dnia dobry mikser, dzbanek z filtrem do picia wody z kranu (po co wydawać pieniądze na butelkowaną?) czy duży termos – jak diabli użyteczny w sesji, gdy wolisz uniknąć robienia dodatkowych przerw.

Praktyczna zastawa stołowa i komplet kieliszków to jednak nie są rzeczy warte miliona monet. Podobnie jak patelnia, która prędzej czy później się zużyje i nowe garnki, które aż kuszą, żeby je przypalić. Każdemu z nas zdarza się być ciapą. 

#9: ELEKTRONIKA BEZ RESEARCHU.

Ileż to razy w myślach osiągałam wszystko – i na wszystkim się znałam. Jakiś czas temu kupiłam sobie w nagrodę dość drogie słuchawki, licząc na wybitną jakość dźwięku i niezniszczalność. Krótko po tym rozmawiałam z kolegą – popukał się w głowę, że nie zapytałam go o zdanie, choć on akurat znał się na rzeczy. Przynajmniej na tyle, by uświadomić mi, że człowiek nie jest nietoperzem, a ja nabrałam się na częstotliwość do 40.000 Hz, choć śmiertelnicy słyszą tak o połowę mniej.

Minęły dwa miesiące. Nie mam słuchawek.

#10: PRACA BEZ PASJI.

Nie byłam taką złą barmanką, jak Rachel Green kelnerką i choć miałam swoje koniki, po które wracali do mnie goście – na pewnym etapie po prostu przestałam się rozwijać. Zablokowało mnie na amen i nie byłam w stanie zrobić ani kroku dalej. Czy to było moje lenistwo? Nie. Może brak zdolności manualnych? Ależ skąd. Co więcej, o głupotę też bym się nie posądziła.

Po kilku miesiącach ignorowania problemu, brak odpowiedniej motywacji i brak pasji, całkowicie wyeliminował możliwości rozwoju. Tkwiłam w miejscu bez szans na podwyżki, wycieńczona i zła. Zaczęłam studia, odeszłam z pracy i nie chcę już nigdy wracać do gastronomii. Bycie w czymś dobrym to dla mnie za mało, gdy wiem, że są rzeczy, w których jestem lepsza.

Gdy za parę tygodni znów będę szukać dla siebie pracy, wybiorę ją rozsądniej, dbając o to, by po kilku miesiącach nie zabrakło mi siły, motywacji i potrzeby rozwoju.

#11: KAWY W SIECIÓWKACH. 

Jeszcze parę lat temu uwielbiałam chodzić po kawiarniach. Dziś najpiękniejsze wspomnienia z przyjaciółmi mam z posiadówek w domu – wspólnego pieczenia frytek, smażenia wielowarstwowych omletów i robienia sałatek z żurawiną. To wyższy poziom intymności, ale jeden z najlepszych sposobów na spędzenie czasu w paczce. Spontaniczne jedzenie w centrum, włóczenie się od knajpy do knajpy i przepyszne kawy w drogich sieciówkach są niegroźne – ale wtedy, gdy zdarzają się nie częściej niż 1-2 razy w miesiącu. W przeciwnym wypadku – zupełnie nagle ilość wydatków na tripy w dużym mieście może być niewiele niższa niż kwota przeznaczona na zakupy spożywcze…

A przecież nie o to chodzi w spotkaniach ze znajomymi, by zawsze trafiać do miejsc, z których wyjdą doskonałe zdjęcia na insta. :)

#12: REZERWACJE NA OSTATNIĄ CHWILĘ. 

Pewnie, że spontan jest najlepszy. Ale w większości przypadków wiemy z wyprzedzeniem, że planujemy podróż – i naprawdę nie warto czekać z rezerwacją na ostatnią chwilę, zwłaszcza w kwestii noclegu.

Jeszcze przed sesją wiedziałam, że czeka mnie nieplanowana pod kątem finansowym podróż do Gdyni. Skupiłam się na egzaminach i przeczekałam złoty moment, a gdy w końcu przyszło mi zaklepać pociąg i hotel – boleśnie odczułam konsekwencje swojego przekładania. Z pokoi, które mieściły się jeszcze w moim budżecie, zostały już tylko sześcioosobowe, koedukacyjne. I pewnie byłoby to dla mnie dosyć śmieszne, gdybym tak strasznie nie starała się żyć jak dorosła…

A to kompletnie nie pasuje do moich oczekiwań.

#13: MILIONY MONET NA KOSMETYKI.

Na punkcie pielęgnacji włosów przez jakiś czas miałam zupełnego fisia, ale szybko okazało się, że to naturalne maseczki na włosy, peeling z kawy na ciało, oczyszczanie twarzy wodą utlenioną i nawilżanie olejem kokosowym – przynoszą najlepsze efekty. Co więcej, daje mi to przynajmniej częściową pewność, że nie dopuszczę się sytuacji, w której będę musiała wyrzucić jajka, siedzące w lodówce od dwóch tygodni czy ogórek nie wyglądający już na kanapce tak apetycznie. Wystarczy jedna czy druga maseczka – i ot, sprawa załatwiona. :)

#14: ZA MAŁO E-BOOKÓW. 

A za dużo książek.

Studia na polonistyce wiązały się z szukaniem rarytastów w księgarniach i antykwariatach albo bibliotekach oferujących bardzo krótki okres wypożyczenia i nakładających kary finansowe. O praktycznym kupieniu czytnika i wykorzystywaniu czasu w tramwajach, kolejkach i na dworcach przed odjazdem pociągu można było tylko pomarzyć. Moja biblioteczka była więc zawalona książkami jednorazowego użytku, które poza wrażeniami estetycznymi lub ziewaniem z nudów – nie dostarczały mi żadnej praktycznej wiedzy.

Dopiero dziś – po prawie dwóch latach – każdy dzień bez kilku akapitów wydaje mi się jakiś niepełny. Ale to już zasługa kierunku – i tysięcy cudownych pozycji po polsku i angielsku, które można pobrać na czytnik.

#15: OSZCZĘDZANIE NA JEDZENIU.

Dawno temu ustaliłam sobie granicę 400 zł miesięcznie na zakupy spożywcze. Wolałam wybierać ciągle te same owoce i te same warzywa, niż eksperymentować, ryzykując, że wydam za dużo.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy odebrałam wyniki badania krwi i okazało się, że poziom czerwonych krwinek mam na wybitnie dobrym poziomie, natomiat żelazo – jakoś dziwnie padło. Był to dla mnie sygnał, że coś z moją dietą jest nie tak, ale nie ma to związku z wykluczeniem mięsa, bo anemia mi nie grozi. Wrzuciłam sprawę w Google i przyjrzałam się liście produktów o jego największym składzie. I nie mogłam wyjść ze zdumienia, bo większość z nich – suszone owoce, płatki owsiane, szpinak – potwornie lubię!… Ale dawno nie widziałam ich w swojej kuchni.

Oszczędzanie na jedzeniu to jedna z najgłupszych decyzji finansowych, jakie w życiu podjęłam. Dorosła dieta to dieta odpowiedzialna, świadoma. Przeraża mnie, jak z czystej wygody mogłam zacząć jeść ciągle te same produkty, nie dbając zupełnie o ich różnorodność.

KAŻDY Z NAS CHCIAŁBY WIĘCEJ.

Sama wpadam w tę pułapkę dorosłości – wypominam sobie wiek i łapię się za głowę. Ciężko mi pogodzić się z myślą, że to już trzy lata życia na własną rękę i podejmowania samodzielnych decyzji, a ja wciąż nie jestem w tym miejscu, w którym chciałam dziś być. Niejeden zbudował w tym czasie firmę, a większość moich koleżanek skończyła licencjat i zaczyna pracę w zawodzie. Ale prawda jest inna, niż widać na pierwszy rzut oka.

Bo znaczny procent osób w moim wieku o własnej działalności gospodarczej – tak naprawdę uczestniczy w spółce z wieloletnim partnerem albo grupą przyjaciół po ekonomicznym. Podział obowiązków daje wygodę, a studia świadczą o co najmniej kilkuletnim zainteresowaniu tematyką finansów. Kto ma mieszkanie za maturę, ten miał łatwiejszy początek, a błędy, które ja zdążylam popełnić do dziś i nigdy więcej ich nie powtórzyć – część z nas będzie popełniać jeszcze długo.

Jeśli ty też czasem zazdrościsz innym ich płynności finansowej i doskonałej umiejętności obrotu pieniędzmi – zastanów się, czy na pewno jesteś w identycznej sytuacji i miałeś taki sam start. Jeśli twoja historia jest inna – wyluzuj i nie śpiesz się. Lepiej być dzisiaj studentem z klasy średniej niż zadłużonym trzydziestolatkiem w jedynce na skraju miasta.


Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. 

                                                                                                                                      

You Might Also Like