To już prawie trzy lata, odkąd zamieszkałam w Krakowie. Trzy lata, odkąd przeprowadziłam się do miasta moich marzeń, marzeń wielkiej buntowniczki i nastoletniej artystki. Trzy lata, odkąd moje wyobrażenia o dorosłym życiu brutalnie zderzyły się z rzeczywistością.
Jakiś czas temu moja bezwarunkowa miłość do Krakowa przerodziła się w miłość trudną, burzliwą, z momentami kryzysów tak głębokich, że kusiła mnie zdrada z Warszawą. Składalam tam nawet papiery na UW, marzyłam po cichu o tym, by spacerować wśród oszklonych wieżowców w kombinezonie i białych trampkach. Wciąż mam chwile, kiedy kocham Kraków. Głównie nocą. A czasem czuję, że chciałabym uciec jak najdalej stąd. Najczęściej jednak popadamy w rutynę, siedząc w domu w milczeniu i nie konfrontując ze sobą swoich przyzwyczajeń.
Tym Warszawa różni się od Krakowa, że jest brutalnie szczera, wiesz, na co się piszesz, a Kraków to zawsze drugie dno. Z daleka widzisz magiczne miasto pełne kawiarni, klubów i możliwości. Ale to tylko urok, na który można się nabrać.
Z bliska wygląda to trochę inaczej. Nie źle. Inaczej.
#1: W KRAKOWIE MOŻNA OSZALEĆ.
Kiedy przyjeżdżają do mnie znajomi, czuję się tak, jakby ktoś wrzucił mnie do wanny z gorącą wodą przy trzydziestu stopniach upału. Oddycham głęboko, liczę do dziesięciu i modlę się o moment, w którym wreszcie opuścimy centrum miasta.
Na dłuższą metę na Kraków trzeba mieć metodę, by nie stracić czasu, nerwów i milionów monet. W przeciwnym razie – szaleństwo gwarantowane. Ludzie z mniejszych miast wrzuceni nagle w ten nietypowy klimat, jeszcze nie rozumieją, co w praktyce oznacza stwierdzenie, że Kraków to miasto, którego gospodarka kręci się wokół turystyki. Spacerują wolnym krokiem przez wypełnione tłumem uliczki, podziwiają każdy zabytek i każdy piękny kamień i tym samym stają się łatwym łupem dla doświadczonych promotorów, którzy widząc naiwne uśmiechy, plecaki i wygodne sandały, rzucają się na przyjezdnych jak na dziką zwierzynę.
Młody człowiek – mężczyzna zazwyczaj – z każdą chwilą robi się coraz bardziej nachalny i nachalny. Masz ochotę wiać, tylko nie wiesz, w którą stronę. Jego wyuczona uprzejmość i fałszywa troska o twoje zmęczone stopy, wyschnięte gardło i spieczoną skórę zachęca do tego, by wejść do środka, skryć się w cieniu i zamówić dla dziecka szklankę soku. Za dychę, ale tego dowiesz się dopiero na miejscu, gdy już głupio będzie wyjść. A jeśli grzecznie zasugerujesz, że interesuje cię tylko spacer, nie odczepisz się od biedaka przez najbliższe pięć metrów, słuchając jak raz po raz wykrzykuje: „Mamy świeżą rybę! I małże! Dzieci lubią małże! A jeśli nie lubią, to lody! Mamy pyszne lody!”.
Oh, really?
#2: KRAKÓW TO NIE SĄ TYLKO ZABYTKI.
Wpadają do mnie wspomniani znajomi i zaczynają mnie pytać o miejsca, z których Kraków słynie. Chcą nie tylko znać ich lokalizację – chcą przede wszystkim wiedzieć, czy już tam byłam, jak wrażenia, czy polecam. A to już trzy lata, odkąd z bólem serca powtarzam za Szymboską: „Mieszkam w Krakowie, a to znaczy, że go nie zwiedzam.”.
Kraków to dla mnie przystanek Rondo Matecznego, Rondo Mogilskie i Plac Inwalidów i głębokie westchnienie na Długiej, gdy tamwaj znów na kwadrans stanie w miejscu, bo ktoś krzywo zaparkował samochód. Kraków to dla mnie zielone dzielnice na obrzeżach miasta, z dziesięcipiętrowymi blokami, które pięknie wyglądają nocą. Kraków to dla mnie ulice, na których można przechodzić niepopasach, nie rozglądając sie na boki, czy policja zaraz nie wlepi mandatu – to na tych ulicach czuję się jak w domu.
Pamiętam, jak przyjeżdżałam do Krakowa na wycieczki klasowe i byłam święcie przekonana, że Kraków to moje miejsce na Ziemi. Ale prawda jest taka, że piękne kamienice i klimatyczne knajpki to tylko drobna część Krakowa. Cała reszta to wielkie ronda, tramwaje i zgiełk wielkiego miasta.
#3: KRAKÓW TO BIZNES.
Na kredycie robią biznes. Na mandatach robią biznes. Na twojej naiwności robią biznes.
Spotkałam ostatnio znajomego, który akurat miał w planie kupować mieszkanie. Pogratulowałam mu szczerze i z podziwem, że go stać na takie wydatki. Skrzywił się i wyznał, że drogo jak diabli, więc automatycznie i ja postanowiłam się poskarżyć. I zaczęłam mu opowiadać o niezrozumiałym dla mnie zjawisku: ceny jednosoobowych pokojów w centrum i w dzielnicach z nim stycznych ostatnio wahają się w przedziale 900-1100 zł, choć dwa lata temu takie miejsca rozdawane były za 650-750 zł.
Jeszcze bardziej niezrozumiałym wydawał mi się fakt, że sami wynajmujący sugerują taką kwotę, gdy szukają tych ośmiu metrów dla siebie. Skąd na to wziąć pieniądze, kiedy wszelkie skargi na forum publicznym ucinane są odpowiedziami: „Jak ci się nie podoba, to wypierdalaj na Śląsk albo do Wielkopolski.”, na przemian z: „Kończ sobie studia gdzieś indziej. Zachciało się dyplomu z UJ.”?
On na to zamyślił się, nieco się zasmucił i wreszcie powiedział: „Hm, 900 zł? Może ja też powinienem podnieść czynsz, bo też wynajmuję studentom.”
No i to by było na tyle.
#4: KRAKÓW TO JEST MIASTO PEŁNE MAGII.
Jeśli chcesz je takim zobaczyć.
Kiedyś często pisałam o tym, że warto spróbować pracy w gastro, bo to uczy życia i naprawdę rozwija wielopłaszczyznowo. Ale moje praca była zupełnie inna, niż praca większości moich rówieśników. Miała inny, specyficzny charakter i przyprawiała mnie o wzruszenie, którego się nie zapomina.
Nigdy nie zapomnę uśmiechu mojego Taty, gdy schodził ostrożnie stromymi schodkami do Piwnicy pod Baranami na miesiąc przed tym, jak zaczęłam tam pracować. I nigdy nie zapomnę chwili, w której po raz pierwszy przekręcałam klucz w małej kłódce na drzwiach do słynnej sali kabaretowej. Nie zapomnę tych wszystkich poranków, rozkładania obrusów, rozpalania świeczek, zapalania świateł. Nigdy nie zapomnę całych dni spędzonych na słuchaniu Turnaua i Grechuty, charakterystycznej woni alkoholu i cynamonu.
Sa w Krakowie legendarne miejsca, tak typowe dla tego miasta, w których można poczuć się jak w domu.
#5: ALE TO NIE JEST TAK, ŻE TUTAJ KAŻDY MOŻE BYĆ SOBĄ.
Tak mówiłam w zachwycie do mojej koleżanki, gdy szłyśmy raźnym krokiem przez Sukiennice w 2011, a ja śmiałam się w głos i piłam soczek marchewkowy prosto z kartonu. I czułam, że w Krakowie mogę być, kim chcę, mogę być artystą, mogę być dziwakiem, mogę zakładać kaszkiet do dresów i nikt nie zwróci na mnie uwagi. Bo Kraków jest pełen różnorodności.
Możesz być, kim chcesz, ale zazwyczaj jesteś po prostu nikim. Kraków jest przesycony ludźmi z pasją, którzy zakładają własne biznesy, zaniżają ceny, by móc się wybić i zarabiają tak mało, że ledwo wiążą koniec z końcem, płacąc latem za te miniaturowe pokoje jednoosobowe po osiem stów na miesiąc, a w zimie dopłacając krocie za ogrzewanie mieszkań w starych kamienicach pozbawionych centralnego.
Szybki sukces osiągają ci, którzy są przyzwyczajeni do życia w wielkim mieście i wiedzą, jak się w nim odnaleźć i do jakich miejsc pukać. Jeśli jesteś kimś przyjezdnym, chcąc się wybić w jakiejkolwiek branży, musisz oswoić się z myślą, że czeka cię wiele lat pracy. To nie tak, że miasto jest zamknięte na nowych ludzi. Chodzi o to, że przez wiele miesięcy zabijać cię będą obce miejsca, obce zwyczaje i obce twarze.
#6: MOŻE TO I JEST MIASTO MOŻLIWOŚCI…
…ale zwykle z nich nie korzystasz, bo jak chcesz, to skorzystasz i w małym mieście albo raz za czasu wpadniesz do większego.
Znajdziesz tu oczywiście kurs szydełkowania, darmowe warsztaty z mało znanych dziedzin, dziesiątki szkół językowych, tysiące kursów tańca, kilkanaście siłowni na dzielnicę… Tylko po co ci to wszystko, skoro doba ma tylko 24 godziny, a przyjeżdżasz do Krakowa, żeby studiować. Rozwiniesz się w jednej, maksymalnie dwóch dziedzinach poza wybranym przez siebie zawodem, a na resztę po prostu nie starczy ci czasu…
Chyba, że naprawdę kręcą cię liczne dyskoteki, zniżki dla studentów i ogromny wybór zajęć dodatkowych na uczelni. Przyjeżdżając tu, cieszyłam się na to, że będę miała możliwość częstszego obcowania z kulturą, ale prawda jest brutalna: częściej bywałam na filarmonii i teatrze, zanim zamieszkałam w Krakowie…
Jeśli naprawdę chcesz korzystać z możliwości, jakie daje wielkie miasto, w tym całym pędzie i nadmierze obowiązków, po prostu musisz mieć kalendarz i mocno się go trzymać. W przeciwnym razie osiądziesz tak jak ja.
#7: KRAKÓW JEST JEDEN.
Mam tutaj w Krakowie koleżankę parę lat starszą od siebie, która zamiast obrażać się na Kraków, na smog, na listopad i cały świat, potrafi eksplorować to miasto. Spaceruje, chodzi po lasach, czyta książki w pięknych kawiarniach i próbuje mnie tego wszystkiego nauczyć. Zawsze po spotkaniu z nią czuję, jak ładują mi się bateryjki. Potrafi sprawić, że widzę w świecie piękno, którego sama kompletnie nie dostrzegam i w ktore właściwie kompletnie już nie wierzę.
Kiedyś po tym, jak setny raz usłyszała ode mnie, że mam tego wszystkiego dosyć, że nic nie trwa wiecznie, że świat jest podły, a ludzie okrutni, zabrała mnie do restauracji w Sukiennicach i posadziła przy eleganckim stole, zamawiając czerwone wino. Siedziałam przy oknie, patrząc na wieczorny Kraków i oświetlony kościół Mariacki, a w tle przy czarnym fortepianie siedział muzyk, grając „Sailing”, które – jestem pewna – w pewnym sensie komponuje ciszę.
– Wiesz, że ta restauracja istnieje od 1910 roku?
– Naprawdę?
– Tak. Zobacz, jak ona wygląda.
Rozejrzałam się po zielono-wężowych ścianach, białych obrusach i okrągłych lustrach ze zdobioną ramą.
– Prawie 110 lat… – westchnęłam.
– Takie miejsca napawają mnie nadzieją.
– A mnie przyprawiają o poczucie przemijania.
– Przemijania? Natalia, proszę cię – zaoponowała.
Łypnęłam na nią okiem.
– Pomyśl, ile ludzi tu się zaręczało. Ile par tu się rozchodziło. Ile osób dobijało tutaj targu. Pomyśl, że sto lat temu przychodzili tutaj eleganccy panowie i wytworne panie. W tych ścianach jest historia.
Umilkła na moment.
– Jak pomyślę, że takie miejsca wciąż istnieją… Że ktoś kiedyś to założył i utrzymał… Że włożył w to 3/4 swojego życia… Pewnie nie było mu łatwo w tamtych czasach… Teraz już go nie ma na świecie, a to miejsce po nim zostało i ktoś chce, by wciąż trwało…
Kraków, co prawda, jest tylko jeden. Ale za to…
…KAŻDY MA WŁASNY KRAKÓW.
Za dnia widzę tramwaje, uczelnię, pisk, tłum i ciągłą gonitwę. Gdy przychodzi noc, kręci mnie nawet sznur samochodów ciągnący się wzdłuż drogi szybkiego ruchu, blask kolorowych szkieł i światła latarni. Czasem lubię ten ciągły szum i gonitwę. To za to kocham też Warszawę.
Ale to, czego Warszawa w sobie nie ma, to miejsca, z których Kraków nie jest taki znany. Ulica Dolnych Młynów z serią ślicznych knajpek, różniących się od siebie niemal wszystkim. Frytki belgijskie na św. Wawrzyńca, które najlepiej smakują jedzone palcami nad Wisłą. Mleczarnia na Meiselssa z najlepszą gorącą czekoladą, jaką w życiu jadłam. Barka z brzozą, na której piłam Pilsnera nalewanego na cztery sposoby. Park Lotników z ogromną, zieloną przestrzenią. Magiczny i przerażający Zakrzówek, na którym zginęło tyle osób, choć nadal zachwyca pięknem przyrody. Krowodrza Górka wiosną i latem tonąca w zieleni, tak bardzo przypominająca mi Śląsk. Kopiec Kraka, z którego najpiękniej na świecie ogląda się spadające gwiazdy.
To jest mój Kraków, który kocham, dla którego wciąż chcę tu zostać.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)