TEKSTY

Dom wschodzącego słońca

Bez względu na porę roku jej pokój zawsze pachniał latem. Jej regały były pełne książek z ziarenkami piasku schowanymi za grzbietem i zakładkami ze słomy, na ścianie wisiały półki ozdobione flakonikami po perfumach, zasuszonymi kwiatami i pocztówkami z wakacji. Szafę do późnej jesieni wypełniały letnie sukienki, a na małym stoliku wciąż piętrzył się stos starych czasopism i niedokończonych wyrażeń.

Jesienią zaszywała się w kącie przy kaloryferze z ciepłym kocykiem i kubkiem herbaty parzącej dłonie. Czasem siadała na parapecie, a czasem tonęła w wygodnym fotelu i piła herbatę z sokiem z leśnych owoców, patrząc po ciemku na nocne miasto. Wspominała dni spędzone na wsi, pachnący sad swoich dziadków, wspinaczkę na stogi siana i skoszoną trawę gryzącą uda i pośladki.

Tak bardzo chciała stąd wyjechać, uniknąć szaleńczego pędu, zakopać się gdzieś w we własnym, wiejskim domu i codziennie oglądać twarze tych samych ludzi. Tańczyć boso na drewnianym podeście przy wtórze komarów i rozśpiewanych świerszczy, malować krzesła i ławki na biało, palić lampiony i jeść kolację w ogrodzie. Piec z dziećmi ciasta, zapraszać przyjaciół na wielkie ogniska i z wielkim psem biegać po polach, goniąc wiatr, który nie przestaje dmieć.

NA SZCZĘŚCIE ZDĄŻYŁA DOROSNĄĆ.

Wyjechała do wielkiego miasta, rozpędzonych tłumów w centrum i samochodów stojących w korkach. Marzyła o studiach na dobrej uczelni i wielu możliwościach, kursach, szkoleniach i warsztatach. Przechadzając się po szerokich jak autostrada ulicach, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w stolicy wszędzie jest daleko. Kupowała bilety, podróżowała metrem i bezskutecznie szukała koszy na śmieci i przejścia dla pieszych.

Mijały miesiące niepewności, zagubienia i nie mogła się oprzeć,że coś ją w życiu omija.

Zamiast zamykać się na współczesny świat, postanowiła z pokorą otworzyć się na szereg jego zalet. Zaczęła studiować jak na studentkę przystało – zapisała się do dwóch organizacji studenckich, nauczyła się korzystać z aplikacji z mapami. Ktoś załatwił jej pracę w sieciówce, ktoś namówił na rowerek w klubie fitness, ktoś zabrał na dobrą imprezę.

Z czasem ten sam zachwyt, którym darzyła kiedyś idyllicze miejsca i ludzi, spłynął na hedonistyczne tu i teraz.

W jednym z barów poznała chłopaka o szerokiej szczęce i mięsistych ramionach i cieszyła się, że w tej walce o marzenia może w końcu działać w parze. Jadali w knajpach, chodzili do kina i całą paczką kupowali tanie bilety i do stolic europejskich. Czasem ubierali sie całkiem odświętnie, spacerowali po zatłoczonym centrum i uwieczniali zdjęcia na tablicy.

Mijały miesiące zgiełku, pędu i kolorów.

I WCIĄŻ NIE MOGŁA OPRZEĆ SIĘ WRAŻENIU, ŻE COŚ JĄ W ŻYCIU OMIJA.

Cztery lata później lato znów zagościło w mieście na dobre i nie zamierzało się ruszyć ani o krok, choć nadchodziła jesień. Ulice topiły się w słońcu, ławki na skwerze wypełniały się tłumem, a targ owocowy znów kusił cieniem. I było zupełnie tak, jakby ktoś zaczarował świat na Sklepy cynamonowe.

Spotkałam ją przypadkiem przy jednym ze straganów. Nosiła teraz długie, lniane sukienki i kapelusz z szerokim rondem, spod którego spływały fale lśniących, czarnych włosów. Przez ramię miała przewieszoną płócienną torbę, w ręku trzymała wiklinowy koszyk, a przy jej boku stała mała dziewczynka.

Chodziły słuchy, że pod koniec studiów poznała mężczyznę swojego życia, obroniła się i wkrótce zamieszkali razem. Oboje mieli dobre wykształcenie i zarabiali w dużych firmach – tak długo, aż w końcu udało im się odnowić dom po dziadkach i przeprowadzić się na wieś. Mieli ogród ze skoszoną trawą, biały ganek i labradora, małą córeczkę i małą firmę.

Patrzyłam z uśmiechem, jak wybiera owoce i prosi o miętę, jak podaje woreczki ze starej firanki i rozmawia ze starszym panem, zanosząc się śmiechem.

I pomyślałam, że udało się.

POZWOLIĆ MARZENIOM DOROSNĄĆ.

Marzymy o domach pachnących ciastem z rabarbarem, wygodnych kanapach ze stertą poduszek i stolikiem ze stertą czasopism na zapas. O równym rządku albumów oprawionych w czerwień, granat i butelkową zieleń, kolekcji książek, od których robi się cieplej na sercu i obrazach ze słońcem wiszących na ścianach. O partnerach stojących za nami murem, podzielających nasze plany i marzenia, akceptujących wady i skorych do zgody. O wspólnej przyszłości i wspólnych wartościach, dzieciach, zwierzętach i dębowym stole. Marzymy o poczuciu bezpieczeństwa, zaufaniu i czułości obecnej na co dzień.

Spotykamy ludzi, którzy mówią nam, że nasze marzenia nie są realne, bo to, co realne jest namacalne – jak miejsca, pieniądze i dobra zabawa o czwartej nad ranem. Szukamy miłości tam, gdzie nie da się jej znaleźć i przyjaciół pośród ludzi, którzy nie są zdolni do poświęceń. Bierzemy to, co łatwe w świecie, w którym nie możemy już wytrzymać – lekkie ubrania, łatwe podróże i kolekcję wspólnych zdjęć. Krążymy od błędnych decyzji do błędnych decyzji wśród zmian, na które nie chcemy się decydować.

Kiedy dorastamy, sądzimy, że teraz każdy może być sobą, a kończymy w świecie, w których każdy jest taki sam. Mijają lata, nim zrozumiemy, że zamiast wywracać życie do góry nogami i stawać się nowym człowiekiem, potrzeba wierzyć, że wszystko się ułoży i walczyć, i czekać.

By pozostać sobą w świecie, który wita nas otwartymi ramionami, trzeba pozwolić marzeniom dorosnąć – razem z nami.

You Might Also Like