To była piękna noc, pachnąca chłodem i świeżo skoszoną trawą. Trzymaliśmy w ręce długie patyki, ognisko płonęło złotem i czerwienią. Ktoś grał na gitarze, ktoś opowiadał o książkach i można było śmiać się bez końca i bezwstydnie marzyć. Księżyc na dobre zawisnął nad polem sąsiadów, dym szczypał nas w nosy i czuliśmy, że to właśnie pełnia życia.
Uniosłam głowę. Czubki drzew, smagane nocnym wiatrem, falowały coraz mocniej, a niebo było tak czyste, że można było dostrzec każdą konstelację. I gdyby tylko ktoś wtedy spuścił z nieba gwiazdę, każde z naszych marzeń miałoby szansę się ziścić.
Byliśmy wolni, zakochani, pełni wiary w lepszy świat.
Wystarczyło dorosnąć, by zacząć go zmieniać.
TO BYŁO PIĘKNE LATO.
Dni były pełne przygód i wielkich wrażeń. Wsiadaliśmy w pociągi i jeździliśmy od domu do domu, myliliśmy przystanki i gubiliśmy trasę. Pędziliśmy przez las na wypożyczonych rowerach w stronę nieczynego, porośniętego trawą lotniska, by gdzieś z boku usiąść na kocu i zjeść z wielkiego kosza owoce. Popołudnia spędzaliśmy na boisku do koszykówki i na salach tanecznych, a potem rozmawialiśmy na osiedlowych ławkach, dopóki nie złapała nas północ.
Kłóciliśmy się o tych, których kochaliśmy, zrywaliśmy przyjaźnie, a potem mijaliśmy się na ulicach bez nawet jednego spojrzenia. Po latach wpadaliśmy na siebie przypadkiem, przystawaliśmy na moment i siadaliśmy ma murku w chłodnych, cienistych alejach, by stracić poczucie czasu i rozmawiać bez końca.
Mieliśmy wielkie plany i dużo energii. Kierowała nami pasja i podszepty nadziei. Wierzyliśmy w to, że pewnego dnia zostaniemy dziennikarzami, nauczycielami, pisarzami, grafikami, podróżnikami. Chcieliśmy robić zdjęcia, pisać felietony, uczyć języków, wydawać książki, malować obrazy i zwiedzać świat, by poznać sens człowieczeństwa.
Nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy wyjątkowi i musimy kiedyś opowiedzieć wszystkim swoją historię.
Kilka lat później każdy miał profil na instagramie, konto z filmami z podróży i skrzynkę z nazwą domeny.
A POTEM NADESZŁA ERA LIFESTYLE’U.
Całą dobrą energię, jaką mieliśmy dla świata, włożyliśmy we własne biznesy – nawet, jeśli nie miały szansy rozwoju. Kierowaliśmy się błogosławioną pewnością, że żadna firma na początku nie przynosi wielkich dochodów, a nasz pomysł jest unikatowy, więc ma szansę przebicia. Obserwowaliśmy sieć tak długo, aż uwierzyliśmy, że być artystą to znaczy pracować w marketingu, że sportowiec to inaczej trener personalny, a zdobywanie świata jest synonimem mieszkania na Bali.
Wszystkie swoje marzenia przenieśliśmy do sieci, kupowaliśmy reklamy i zasięgi i raportowaliśmy każdą chwilę swojego życia, by zdobyć rzeszę fanów. Pokazywaliśmy swoje dzieci, zdjęcia ze ślubu, oceny na studiach, wyniki badań. Potrzebowaliśmy ludzi, którzy zechcą się z nami utożsamić – by mieć rozbudowany kanał na YT, napompowanego instagrama i dobrze płatne współprace na blogu.
A przecież kiedyś każdy chciał tylko napisać książkę – by opowiedzieć, jak pięknie jest być tu i teraz. Mieliśmy tworzyć sztukę i zmieniać świat, opowiadać o tym, jak cudownie jest żyć poza siecią. Zamieniliśmy branżę artystyczną na branżę reklamową i zamiast tworzyć wspomnienia – zaczęliśmy je masowo raportować.
Aż zaczęło nam brakować czasu, by żyć.
TRZEBA WRÓCIĆ DO KORZENI.
Wzdychamy do repertuarów, tęsknimy za przeszłością, pragniemy miłości na całe życie. Marzy nam się czytać więcej książek, artykułów i poezji, częściej chodzić do teatru, kina, filharmonii. Dbać o relacje, jeździć w dalekie podróże, tańczyć, śpiewać, pływać nocą w jeziorze. Walczyć o lepszy świat.
A potem znów wyciągamy telefon, by śledzić cudze śniadania, czyste dzieci i odniowione mieszkania, by wzdychać do cudzych mężów i ciał innych kobiet i by zazdrościć innym wyników w nauce i pieniędzy za reklamę jogurtu. I sami publikujemy podobne treści – zdjęcia i filmy, by kosztem życia stać się prawdziwym influencerem.
Najwyższy czas, by romantyczną kolacją chwalić się tylko przyjaciółkom, oceny i certyfikaty wysyłać rodzicom i babci, a widok własnej bielizny, jędrnych pośladków i łóżka – wreszcie uznać za sferę prywatną.
By znów dać sobie i innym żyć – pora zrobić dwa kroki w tył.