Otwieram kartę, loguję się do systemu, wchodzę w sekcję ocen. Po prawej stronie widnieje lista cyferek: kilka trójek, dwie piątki, rząd czarnych czwórek. Do chwili, w której egzaminy będę zdawać za pierwszym razem, dążyłam całymi latami – przez długie, bezsenne noce, uzależnienie od kofeiny i wady wzroku. I w końcu tu jestem – bez poprawek i niepotrzebnego stresu.
Poświęciłam dla tej chwili wszystko, co było dla mnie ważne. Zawiesiłam bloga, porzuciłam bieganie, przestałam dzwonić do rodziców, gdy nie miałam do nich sprawy. Zaliczylam parę kolosów, kilka dużych egzaminów i praktykę psychoterapeutyczną w ośrodku dla dzieci z autyzmem. Przeprowadziłam z koleżankami cudzy eksperyment, napisałam dziesiątki stron prac zaliczeniowych i zrobiłam kilka prezentacji, w tym jedną po angielsku o zarządzaniu czasem, z której jestem szczególnie dumna.
Wszystko po to, by z całą ekscytacją przez trzy miesiące móc poświęcić się całkowicie pisaniu artykułów, wierszy, piosenek, tworzeniu nowej strony internetowej, szukaniu własnej artystycznej drogi i znalezieniu sposobu, by utrzymać się z tego, co już potrafię robić.
A jednak ta wolność i swoboda wyboru, ta moc twórcza, którą mogę w końcu wypuścić na wolność nie dostarczają mi tyle radości, ile oczekiwałam.
WCIĄŻ NIE POTRAFIĘ SIĘ TYM CIESZYĆ.
Czasem miałam wrażenie, że już więcej mój mózg nie jest w stanie przyswoić. Nowe pojęcia i terminy naukowe odbijały się rykoszetem od ścian mojej pamięci. Wtedy brałam do ręki ołówek i rysowałam portrety. Freud, Jung, Erikson. Robiłam grafiki i tworzyłam dziesiątki tematycznych playlist na Spotify. Dodawałam zdjęcia i tworzyłam do nich krótkie wierszyki – o czasach słodkiej miłości.
I choć zwykle potrzebę twórczą zaspokajam pisaniem, tylko tyle musiało mi wystarczyć.
Ustaliłam priorytety. Zrozumiałam, że nie jest ważne, jak długo o czymś już marzyłam, ale ile zdążyłam już poświęcić. Psychologia stała się osią, wokół której kręci się teraz moje życie. Nie jestem tu po to, by skończyć cokolwiek i ze świstkiem pobiec do pierwszej lepszej firmy. Psychologia jest dla mnie wyzwaniem, spełnieniem, misją.
Ale czasem, gdy stawiasz się w roli bohatera, stajesz się mniejszym człowiekiem.
I JESZCZE TYLE JEST WYZWAŃ.
Nocą przez sen zaciskałam szczękę, za dnia masowałam spięty kark i mięśnie obolałe od zakwasów. Snułam się nieprzytomnie z kąt w kąt, wpadałam na framugi i na ściany, potykałam się o łóżko i własne nogi. Liczyłam siniaki i godziny snu, siwe włosy, zmarszczki na twarzy i kubki po kawie. Trzydniowe włosy spinałam w kok, prasowałam zmięte bluzki, a na egzaminy zakładałam trampki. Marzyłam o zupie – gorącej, kremowej, własnej.
I kiedy nastało kilka dni przerwy, wyszły ze mnie wszystkie niedociągnięcia. Chroniczny stres zmasakrował układ odpornościowy i rozregulował rytm dobowy. Zabrakło mi wody i minerałów, witamin i białka. Choroby gorsze niż przeziębienie położyły mnie do łóżka, zagwarantowały odcięcie od świata, trochę cierpienia i strach o zdrowie.
Zrobię USG i mammografię. Oddam krew do badania i zbadam pieprzyki. Odwiedzę dentystę i ortopedę, wyleczę zęby i chorą stopę. Przejdę się znów do ginekologa, chociaż najchętniej wolałabym uciec.
Odeśpię, odpocznę, zjem trochę owoców.
I WTEDY POWIEM, ŻE BYŁO WARTO.
Znów kupisz bilet i wsiądziesz w pociąg, taksówka zawiezie cię na lotnisko. Położysz się w cieniu pod zieloną palmą, młotkiem otworzysz orzech kokosa. Piasek na plaży będzie parzył ci stopy, wskoczysz do morza, zanurzysz się w wodzie. A potem wrócisz, wyruszysz w miasto, odwiedzisz przyjaciół w knajpie z mrożoną kawą. Przepłyniesz kajakiem kilkaset metrów, spędzisz w namiocie tę noc czy dwie.
Zanim wyruszysz, zanim wyjedziesz, usiądź na moment i poświęć mi chwilę. Otwórz kalendarz, sprawdź wszystkie wizyty, o których lepiej było nam nie pamiętać. I zanim znów znikniesz na wiele tygodni, zanim zaczniesz się cieszyć na nowo, zrób to jedno, tę małą rzecz – zacznij się badać.
I wtedy powiedz, że było warto.
Autor zdjęć: Sonnie Hiles.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, zostaw komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)