– Jakie masz plany na sobotę?
– Wyspać się.
– A potem?
– A potem jest niedziela.
Każdego dnia wstajesz z łóżka z coraz większym trudem. Ze świata snu wyrywa cię paskudny dzwięk budzika. A potem drzemka. I znów budzik. I znów drzemka. Otwierasz oczy, przeciągasz się i kładziesz stopy na zimnej podłodze. Zerkasz przez okno. Ciemny świat, smutni ludzie. Bardzo, bardzo nie chcesz wychodzić.
Masz piętnaście minut na pobudkę, więc dzień zaczynasz od kawy. Ociągając się, siadasz do nauki i pracy, które z przerwami potrwają pewnie do północy. Zaczynasz trzy projekty naraz, w weekendy jeździsz na konferencje naukowe, robisz praktyki i dodatkowe kursy. Brakuje ci czasu na treningi, telefony odbierasz w tramwaju i na potęgę pijesz energetyki. Czasem zamawiasz coś na wynos, czasem pocieszasz się kanapką albo w kółko jesz to samo danie. Boisz się stanąć na wadze.
Patrząc na nadjeżdżający tramwaj, zastanawiasz się nad sensem życia. Podejmowanie najprostszych decyzji zajmuje ci mnóstwo czasu. Gubisz się we własnych uczuciach, nie wiesz już nawet, w co naprawdę wierzysz – i nie bardzo masz czas się nad tym zastanowić. Kiedy ktoś próbuje się z tobą umówić, przypominasz sobie, że od tygodni właściwie nie masz życia prywatnego.
I nagle czujesz, że pora na odwyk. Od pracy.
PORA NA ZMIANĘ.
Im więcej obowiązków na siebie nakładasz, tym więcej dziedzin w których czujesz, że musisz spełniać cudze i własne oczekiwania. Rozmieniasz się na drobne, nosisz coraz większy ciężar i choć chcesz angażować się we wszystko w takiej samej mierze, nie jesteś w stanie być w trzech miejscach jednocześnie ani wydłużyć doby o siedem godzin, by znaleźć czas na sen.
Z najbardziej pozytywnej i energicznej osoby w towarzystwie szybko stajesz się chronicznie zmęczoną, pozbawioną wigoru staruszką. Przestajesz dbać o to, że koszula wyłazi ci ze spodni, że od miesiąca nie miałaś pomalowanych paznokci i że nie pamiętasz, kiedy ostatni raz ugotowałaś sobie coś ciepłego. I nie widzisz zupełnie, że wszyscy, którym na tobie zależy, marzą o tym, byś odpuściła sobie choć jedną rzecz – i znów zaczęła wyglądać jak człowiek.
Patrzysz w lustro i nie widzisz siebie we własnym odbiciu. Twoje włosy przypominają słomę po deszczu, masz kilkucentymetrowe odrosty i nie widziałas fryzjera od pół roku, bo zapomniałaś wpisać go do grafiku. Masz pucołowatą twarz i bardzo suchą skórę, której nie ratuje nawet noc z maścią witaminową. Powieki zamykają ci się same, zaczerwienione oczy łzawią na wietrze.
Co ją goni? Co na zawsze jej ucieknie?
Daj sobie kilka dni wolnego.
JEST TYLE DO PRZYPOMNIENIA.
Weź do ręki pamiętnik z liceum. Włącz playlistę z piosenkami sprzed lat. Zaparz czarną herbatę i wlej do niej dużo syropu malinowego – jak za starych, dobrych czasów, gdy nie musiałaś dbać o zdrowie i sylwetkę. Otwórz album ze zdjęciami, przyjrzyj się dziecięcym twarzom. Umów się z kimś z dawnych lat. Niech przypomni ci, jakim człowiekiem byłaś kiedys.
Usiądź wygodnie w fotelu. Poczytaj ulubioną książkę z czasów, gdy miałaś piętnaście lat. Przypomnij sobie, kim zawsze chciałaś być i jakie wydawało ci się być twoje powołanie. Zadzwoń do kogoś, kto zawsze w ciebie wierzył. Czy tak, jak żyjesz teraz, chciałabys żyć aż po kres swoich dni?
Mamy tyle do przypomnienia. Mamy tyle do obgadania.
Nim znów pobiegniesz przed siebie, nim zaczniesz zaliczać kolejne bazy, usiądź wygodnie i pomyśl o sobie.
I wróć do siebie. Już pora.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)