Po wielu miesiącach milczenia spotykasz go przypadkiem – na rynku, w galerii albo w jakiejś centralnej kawiarni, do której wyjątkowo poszłaś sama. On przygląda ci się ukradkiem i szybko próbuje sobie przypomnieć, skąd się znacie, ale to nieważne, bo już machasz mu z daleka i witasz go roześmiana. Tyle czasu minęło.
Po chwili stoicie w miejscu całkowicie pochłonięci rozmową. Ty skończyłaś studia, on robi magisterkę, ty zmieniłaś pracę, a on instuktora tańca. Zaczęłaś biegać i chodzić na siłkę, on wkręcił się w jazdę na rowerze i jakieś ju-jitsu. Zauważasz mimowolnie jego silne ramiona i ładnie zarysowaną szczękę, zapach perfum i wyprasowaną koszulę. On dostrzega twoje szczupłe nogi i uroczy uśmiech, czerwone usta i dziewczęcą sukienkę. Nagle coś ci się przypomina, więc pytasz mimochodem. A, to? To już dawno i nieprawda.
Wszystko wydaje się układać w logiczną całość.
Proponujesz kawę, on chce mieć twój numer. Kilka smsów, kilka zdań o tym, jak cieszy się, że cię dziś spotkał i że ślicznie wyglądałaś. Spotykacie się raz, drugi, dziesiąty. Wciąż za daleko, by cokolwiek deklarować i zbyt blisko, by nazywać to koleżeńskim spotkaniem. Nie ma pośpiechu, niczego nie trzeba określać, tylko żadnych związków. Spacerki za rączkę, kilka buziaków, jakiś film na kanapie.
I może wszystko miałoby jakiś sens, gdyby coś od początku cholernie ci nie pasowało.
JUŻ NIGDY SIĘ NIE ZAKOCHASZ.
Znamy się już z dziesięć lat. Po takim czasie nie ma żadnego znaczenia, czy jesteśmy do siebie podobni, czy nie. Beczkę soli zjedliśmy ze sobą już dawno, nic nas nie zaskoczy. Spotykamy się raz na kilka miesięcy w środku nocy i rozmawiamy o najgłupszych rzeczach, jakie zrobiliśmy w ostatnim czasie. O tym, czego żałujemy, czego wstydzimy, a czego za cholerę nie jesteśmy w stanie zrozumieć.
Na przykład o ludziach, z którymi się spotykamy.
– Kiedy ostatni raz byłeś zakochany? – zapytałam, machając nogami na ławeczce w parku. – Miałeś tak w ciągu ostatnich trzech lat, żeby choć raz cię siekło jak za dawnych czasów? No wiesz, że byłeś mocno wkręcony w jakąś relację, kompletnie zachwycony jakąś osobą i od początku całkowicie pewny, że chcesz z nią być?
– Chyba nie.
– Wiesz, ja też nie. I przeraża mnie to.
JESTEŚMY ZA STARZY NA ZAKOCHANIE.
Spotykamy się z różnymi ludźmi, umawiamy się na randki, poznajemy się, całujemy. Opowiadamy sobie o swoim życiu, o pasjach, o studiach, o byłych, o marzeniach. Czasem łączymy się z nimi w pary, po jakimś czasie mówimy kocham, jesteśmy w związku latami. A czasem nasze drogi się rozchodzą, nim cokolwiek określi się samo.
Dajemy się kupić. Namiętnością, o którą dziś jest tak łatwo, że w każdej relacji jest na zawołanie, od samego początku. Obecnością, bo przecież tyle mamy współnego – każdy ma jakieś studia, jakieś egzaminy, jakieś rozterki związane z obraną ścieżką zawodową. I czasem, w którym przeciągamy podjęcie decyzji. Po kilku tygodniach nie wypada już powiedzieć nara.
Miłość dociera do nas z opóźnieniem, po wielu miesiącach, jak przyzwyczajenie. Jest dla nas wypadkową tych trzech komponentów, o których pisał Sternberg – namiętności, intymności i zaangażowania. Nie chcemy niczego nazywać. Nie chcemy pytać, czy to już. Zaczynamy być w związku, kiedy spotykamy się od kilku tygodni i wkraczamy na kolejne etapy bliskości, kiedy dociera do nas, jak wiele już o sobie wiemy i kiedy chcemy mieć tę osobę na wyłączność.
Jesteśmy za starzy na zakochanie. Szkoda nam na to czasu.
TO NIE JEST TRUDNE DAĆ SIĘ NABRAĆ.
Z wiekiem zaczynamy odróżniać potrzebę bliskości od gotowości do związku. Dlatego są faceci, dla których gorszym przestępstwem jest iść do łóżka z dziewczyną, która może sobie zrobić nadzieje, niż przespać się z kimś poznanym w klubie. Dociera też do nas, że czymś innym jest dojmujący brak cudzej obecności, a czym innym chęć zaangażowania się w głębszą relację. Załatwiamy sobie kogoś, z kim będzie można pogadać o egzaminach i przytulić się po ciężkim dniu. Kogoś w charakterze przyjaciela czy dobrej koleżanki. O tym lepiej nie mówić głośno, żeby nikogo nie zranić.
Ale na początku tej drogi, gdy dopiero zaczynamy bawić się w związki, nie jest trudno dać się nabrać.
Przecież on jest interesujący, przystojny i szczery, a ona zabawna, błyskotliwa i słodka. I każde z nich ma jakieś pasje, studia i pracę. Pasują do siebie wizualnie, żyją aktywnie, słuchają muzyki i oglądają filmy. Mają wspólną bazę, bo przecież gdzieś się poznali. Może chodzą na ten sam kurs tańca, może do tej samej kawiarni, a może tą samą ulicą – więc mogą gadać nawet o tym, że trawnik jest krzywo przycięty.
W większości wszyscy w tym samym wieku jesteśmy podobni. Każdy z nas kończy jakieś studia, szuka pracy, uprawia sport i słucha muzyki. Każdy z nas czasem chodzi do kina, lubi jeździć na wakacje do Hiszpanii i pić wino we dwoje, bo to romantyczne. To nie jest baza. To znak czasów. Wszyscy pełnimy te same role społeczne, korzystamy z dobrodziejstw epoki i ulegamy modzie.
Coraz częściej wmawiamy sobie związki. Wchodzimy w nie bez zastanowienia, gdy zjawia się choć odrobina namiętności albo wtedy, gdy spotykamy się od dłuższego czasu i głupio byłoby nie nazwać tego oficjalnie. Na siłę szukamy podobieństw, ale to nie podobieństwa są najważniejsze.
Najważniejsze, żeby zaiskrzyło.
A ISKRZY, GDY MACIE O CZYM POGADAĆ.
To nie jest trudne stworzyć związek z podręcznika. Rano rozmawiać o tym, kto jak bardzo się nie wyspał, w południe o tym, ile jeszcze pracy wam zostało, a po południu o tym, w jaki sposób wykonywaliście te swoje codzienne obowiązki. Wieczorem można trochę się poprzytulać, rozładować atmosferę i na chwilę zapomnieć, że nie macie żadnych wspólnych tematów poza tym, co łączy wszystkich ludzi na świecie.
Może w tym tkwi sekret związków naszych dziadków. Jesteśmy bardziej otwarci na świat, ale mniej otwarci na siebie nawzajem. Boimy się zranienia i zaangażowania. Uciekamy od ludzi, którzy wydają się do nas podobni. Nie chcemy zawieść się znów tak mocno, jak w relacjach, które już się rozpadły. Nie chcemy ze sobą rozmawiać. A może od tego powinniśmy zacząć, by znaleźć bazę, która będzie trwała latami. Wspólne pasje. Wspólne spędzanie czasu. Wspólne przyjemności. I nawyki, które drugą stronę nie będą doprowadzały do szału.
Dopóki nie przestaniesz wmawiać sobie związków i nie zaczniesz zwracać uwagi na to, jak wiele masz z kimś wspólnego, już nigdy się nie zakochasz.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)