Od dwóch tygodni żyję na pełnych obrotach. Pracuję na ponad pół etatu, studiuję dziennie, dwa razy w tygodniu mam zajęcia z angielskiego, piszę 2-3 artykuły po 1000 słów na tydzień, gotuję i jem vege, biegam, oglądam filmy, spotykam się ze znajomymi, uczę się i czytam. Czasem sama się zastanawiam, jakim cudem udaje mi się to wszystko pogodzić. I fakt, choć bywam bardzo zmęczona, to wiem, co jeszcze mogę poprawić, by za kilka tygodni stanąć na nogi i wyrabiać się ze wszystkim.
Jesli nie znajdziesz czasu na to, by usiąsc i rozplanować tydzień w grafiku, nie masz żadnych szans połączyć studiów z pracą i angażującą pasją albo kołem naukowym. W pewnym momencie braknie ci doby, a organizm przestanie reagować na budziki. Zaczniesz zasypiać na ćwiczenia, znajomi będą mieć pretensje, że ich olewasz, zapomnisz o urodzinach kogos bliskiego, nie zdasz ważnego kolokwium, a pewnego dnia na pierwszych zajęciach przypomnisz sobie o prysznicu, który miałes wziąć przed wyjsciem.
Wytrzymasz tydzień. Maksymalnie dwa. Potem będziesz czuć, że nawalasz w każdej sferze i zaczniesz żyć w poczuciu nieustannej porażki. A przecież można inaczej.
Trzeba tylko mieć dobry kalendarz.
#1: PŁYŃ Z FALĄ PONIEDZIAŁKOWEJ ENERGII.
Poranne wstawanie, ogrom wyzwań, pęd i przebywanie wsród ludzi to są rzeczy, które napędzają mnie do działania. Mogę więc z wysoką dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że po pięciu dniach wysokiej aktywnosci w końcu opadnę z sił, wypadnę z rytmu i ciężko będzie mi się do czegokolwiek zabrać. Dlatego z góry nastawiam się na luźną sobotę. Taką, w której zrobię tylko tyle, na ile będę miała ochotę, a reszę czasu wypełnię rozrywką i odpoczynkiem.
Mam jedną żelazną zasadę: robić jak najwięcej w ciągu tygodnia. Od poniedziałku do piątku staram się zrealizować co najmniej 2 z 3 planowanych treningów, ugotować kilka obiadów do słoików na zapas, przygotować szkice albo dwa pełne teksty i materiał do pracy. Mogę spać po 6 godzin dziennie i nie mieć ani chwili na to, by trochę pochillować. Wszystko po to, by w perspektywie mieć całą sobotę na leżenie pod kocykiem, serię mysli, pizzę i ambitny film w dobrym towarzystwie.
Mogę się założyć, że nie jestem wyjątkiem i nie tylko mnie budzik na początku tygodnia napędza do działania, dając siłę na to, by przez pięc dni płynąć na fali poniedziałkowej energii. Grunt, to nie obudzić się na kacu. :)
#2: NIKT NIE WIE, ŻE ŚRODA TO CICHY ZABÓJCA.
Po dwóch-trzech dniach pracy na wysokich obrotach nie ma ucieczki od zmęczenia. Kilka godzin snu na dobę, pęd, pragnienie wyrobienia się ze wszystkim przed weekendem, treningi i głowa pełna mysli o obowiązkach, które jeszcze zostały do wykonania… Ze zmęczeniem nie można walczyć. Zmęczenie trzeba pokonać.
Odpoczynek trzeba wpisać do kalendarza, w przeciwnym razie – będziesz chciał się od niego wymigać, mając nadzieję na szybszą chillerkę już w piątek po południu. W konsekwencji wyczerpiesz zasoby do cna już w srodę i w czwartek będziesz do niczego. Robisz przerwę albo giniesz. Nie ma innego sposobu na przetrwanie pracowitego tygodnia.
Mówiąc przerwa nie mam na mysli: prania, malowania paznokci ani nawet długiej kąpieli. Nie. To też jakis rodzaj obowiązków. Organizujesz jedzenie na zamówienie albo wyciągasz zapasy, puszczasz sobie gołą klatę Goslinga w Crazy, stupid love albo napawasz się widokami u Gonciarza. Żadnej, nieujawnionej edukacji, totalny luz i trochę miejsca w głowie dla swobodnych mysli.
#3: TAKTYKA WIELKICH KAMIENI I MAŁYCH, SPRYTNYCH KAMYCZKÓW.
Gdybys spróbował włożyć do wąskiego wazonu najpierw 50 małych kamyczków, a potem 5 wielkich, nieforemnych kamieni, najprawdopodobniej twoja próba zakończyłaby się fiaskiem. Tego nie przeskoczysz, takie są prawa fizyki. Musisz zacząć od włożenia tych największych, a dopiero potem szczeliny i luki wypełniać drobniakami. Jest nawet szansa, że zostanie ci trochę miejsca na dodatki. :)
W dokładnie taki sposób postępuję ze swoim kalendarzem. Najpierw wpisuję do niego to, czego w żaden sposób ruszyć się nie da – zajęcia na uczelni, pracę i planowane godziny pisania i publikacji wpisów. W drugiej kolejnosci wkraczają rzeczy, które zajmują mi około godziny i które można przyspieszyć albo nieco ograniczyć – bieganie, przygotowanie bieżących posiłków, zakupy, spotkania ze znajomymi. Na koniec zostawiam luźne obowiązki, które zawsze można przełożyć albo wykonać wszystkie naraz – pranie, sprzątanie, telefony do znajomych, gotowanie na zapas, nauka i porządkowanie zgromadzonego materiału z zajęć.
Krótko mówiąc, chodzi o to, by nie dostać po głowie za niewykonanie bieżących obowiązków, a całą resztę zostawić na koniec.
#4: ZMIEŃ WSZYSTKO, CO NIE JEST DLA CIEBIE WYGODNE.
Nie ma co ukrywać: nie wszystko można pogodzić. Jesli mieszkasz na jednym końcu miasta, studiujesz na drugim, a w srodku masz pracę w 6-8 godzinnym systemie zmianowym – wysiądziesz w ciągu kilku miesięcy. Tak nie da się żyć.
Zamiast na siłę starać się dopasować do wymagającego grafiku, ciągle czując, ze ponosisz porażkę, spróbuj cos zmienić. Co jest dla ciebie najważniejsze w tym całym szaleństwie, na czym naprawdę ci zależy? Jesli lubisz swoją pracę i chcesz z nią wiązać swoją przyszłosc, popros o indywidualny tok zajęć. A jesli to studia są osią, wokół której kręci się twoje życie, spróbuj poszukać takiej umiejętnosci, którą mógłbys wykorzystać w bardziej elastycznej pracy. Tworzenie grafik albo logo, prowadzenie stron na Facebooku, korepetycje z języków obcych albo matematyki – to wszystko to prace dopasowane do twoich możliwosci czasowych.
Czasem rozwiązaniem może też okazać przeprowadzka bliżej miejsca, w którym spędzasz najwięcej czasu. Lepiej płacić drożej za wynajem i mieć więcej czasu na zarobki, niż odwrotnie. Odejmiesz sobie w ten sposób zmęczenie związane z dojazdami, irytację na widok korków i ocieranie się o tłum ludzi w tramwaju.
#5: JEDYNE CO MUSISZ, TO UMRZEĆ. NIE SPIESZ SIĘ.
Wychodzę z założenia, że najważniejsze to zrealizować 80-90% grafiku. 100-procentowy sukces w realizacju planu oznaczałby, że przekroczyłam granicę człowieczeństwa i stałam się androidem. A to by była dla mnie największa klęska. Dzięki, wolę popełniać błędy, niż zamienić się w wielozadaniowy system operacyjny, zaprogramowany na zwycięstwo.
Dlatego mój grafik wypełniony jest po brzegi i ciężko mi dodać do niego choć jedno zajęcie więcej ponad to, co wpiszę do niego w niedzielę, a mimo to czuję, że nie mam wobec siebie wysokich wymagań. Nie zostawiam luk, bo jedno wiem na pewno: życie jest nieprzewidywalne. Dopóki zależę od innych prędzej czy później cos i tak wykruszy się nie z mojej winy – wykładowca się spóźni albo odwoła zajęcia, koleżanka się rozchoruje albo pokłóci z chłopakiem, dostanę niesamowitego natchnienia i zamiast poswięcać pięć godzin na pisanie, stworzę cos cudownego w trzy.
Wolny czas prędzej czy później i tak się znajdzie i to ode mnie bedzie zależeć, co z nim zrobię: czy poswięcę go na zrobienie dodatkowego prania, czy na półgodzinną rozmowę telefoniczną, czy na drzemkę albo na ładowanie baterii inspirującmi filmami na YT.
Mogę wszystko, nic nie muszę. Czy jakos tak.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.