Kiedy miałam piętnaście lat, pojechaliśmy z klasą do filharmonii na koncert muzyki Chopina. Na scenę jak zawsze wyszła sympatyczna, grubsza pani, stanęła na środku i zaczęła opowiadać o biografii artysty, wymieniając po kolei wszystkie daty i nic niemówiące nam nazwiska. Przemowa była długa, my nieco znudzeni, ale pod koniec opowieści udało jej się na moment znów zwrócić naszą uwagę, gdy opowiadała o romansach Fryderka.
Z jej ust padło zdanie, które zapadło mi głęboko w pamięć. I nawet dziś, gdy po siedmiu latach odtwarzam w głowie to wspomnienie, wciąż czuję te same emocje – równie silnie jak wtedy.
Nim zeszła ze sceny, nim parę lat później zmarła, powiedziała do nas:
– Życzę wam miłości, która nie zacznie się od końca.
To zdanie nas zaskoczyło.
KIEDYŚ BYLIŚMY INNI.
Dawno, dawno temu wszyscy chcieliśmy związać się z kimś raz i na całe życie. Wierzyliśmy w to, że kiedyś każde z nas spotka swój ideał – niską, szczupłą blondyneczkę o wyrazistych kościach policzkowych i wysokiego, zielonookiego bruneta rozkochanego w koszulach. Może nie w tej szkole, może nie w tym mieście, ale gdzieś na pewno są, gdzieś czekają na nas, choć jeszcze nie wiedzą o naszym istnieniu.
Wszystko wydawało się takie proste. I rzeczywiście takie było. Po paru latach naprawdę spotykaliśmy nasze ideały i zakochiwaliśmy się w nich ze wzajemnością. Ale tamte związki rozpadały się po dwóch, trzech miesiącach, a my długo leczyliśmy się z tych spełnionych marzeń, bez których świat wydawał się bezwartościowy i pusty.
Potem wszystko się zmieniło. Kolejna uczelnia, nowe środowisko, następna praca. Ślicznych blondynek o delikatnym usposobieniu spotkaliśmy na drodze tysiące. Wysokich brunetów o głębokim spojrzeniu – co najmniej setki. I znów próbowaliśmy, znów walczyliśmy, ale wciąż okazywało się, że to nie to. Że nie o to chodzi w miłości.
COŚ SIĘ ZMIENIŁO.
Niby wciąż wierzymy w miłość, ale jakoś inaczej. Niby wciąż zakochujemy się tak samo, ale jakoś szybciej. I wciąż te same pytania, wciąż zbyt wiele odpowiedzi. Ile czasu musi minąć, by kogoś poznać naprawdę dobrze? Ile spotkań potrzebujemy, by uznać, że to już związek?
Wszyscy szukamy miłości, tylko czasami w złym miejscu. Wciąż popełniamy te same błędy, wciąż nie kochamy kogoś na 100%. Czujemy się źle, gdy mówimy: Jednak nie. Nie potrafimy się pozbierać, gdy ktoś mówi: To nie ty.
Ze wszystkich zdań na temat miłości, które usłyszałam przez ostatni rok, było takie jedno, które szczególnie zapadło mi w pamięć. Zdanie będące podstawą wszystkiego. Po długiej dyskusji z koleżankami o tym, czego każda z nas oczekuje od związku i z jakimi typami na pewno byśmy nie wytrzymały, jedna z nas, związana ze swoim mężem już od liceum, zapytała:
– A nie sądzicie, że żeby się z kimś związać, trzeba po prostu się w nim zakochać?
Spojrzałyśmy po sobie.
TYLE WYSTARCZY.
Możemy wyrzucić wszystkie podręczniki, schować wszystkie doświadczenia do kieszeni. Przestać się zastanawiać. Chodzi o to, by spotkać kogoś i się w nim zakochać – w codziennych gestach, w długich rozmowach. We wspólnej kawie i wspólnych piosenkach. W dotyku, w dłoniach. W tej jednej, jedynej, wspólnej historii.
Taka właśnie ma być miłość, jeśli mamy w nią wierzyć.
Miłość, która nie zacznie się od końca.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)