Dochodziła ósma. Ciężkie chmury gromadziły się nad miastem. Wczesny, listopadowy poranek wciskał się przez szczeliny swetrów i raz po raz uderzał podmuchami zimna. Tłum ludzi przepychał się na przejściu i rozpoczynał wyścig w kierunku rynku. Powietrze pachniało dymem i mrozem, z nieba padał drobny śnieg, a tramwaje z piskiem hamowały pod kościołem. Starszy pan z obwarzankami chuchał na czerwone ręce, konie stały już na swoich posterunkach, a w piekarniach drzwi otwierały się bez końca.
W tych okolicznościach na wybrukowane chodniki właśnie wysiadali spóźnieni studenci pierwszego roku.
Zmierzali pędem w kierunku uczelni zdyszani, głodni i przemarznięci. One miały włosy zaplątane w luźne szaliki i rozpięte płaszcze, oni za krótkie spodnie w modelu wiosennym i białe adidasy. Krótkie, białe skarpetki podziwiały szarość nieba. Jednym obcasy wykręcały kostki na zakrętach, drugim mróz wykręcał ręce. Zębami na szybko ściągali rękawiczkę, by przesunąć piosenkę, sprawdzić godzinę, odpisać na smsa. One w torebkach nosiły gotówkę, nieodrobione zadania i zmięte ulotki, oni w kieszeniach chusteczki, klucze i zgniecione bilety. Pociągali nosem, gubili czapki, nie jadali śniadań. I pili bardzo dużo kawy. I bardzo dużo wina.
I byli pewni, że tak ma być.
KAŻDY Z NAS KIEDYŚ CHCIAŁ UCIEKAĆ.
Kończymy szkoły, zdajemy matury, spędzamy najdłuższe wakacje życia na pracy, imprezach i spotkaniach z ludźmi, którzy jeszcze są naszymi przyjaciółmi. Planujemy ustatkować się w ciągu najbliższych kilku lat, skończyć studia, znaleźć pracę. Wydaje nam się, że studia kręcą się wokół chodzenia na uczelnię, a nauka w domu to czysta przyjemność. Przez kolejne tygodnie niesie nas przekonanie, że za pieniądze od rodziców można kupić wszystko. Podpisujemy umowy o mieszkanie, zanosimy papiery do dziekanatu, kupujemy meble, garnki i najtańszą patelnię. Dorosłość stoi przed nami otworem.
Wyjeżdżamy do wielkich miast zachwyceni ogromem przestrzeni. Krążymy bez celu po poplątanych uliczkach zachłyśnięci swobodą wyboru. Mijamy kawiarnie i kursy szydełkownia, sklepy ze starociami, księgarnie z ciastkami, kościoły z grupami, nocne kluby i koncerty Turnaua. Spędzamy piątki poza domem, mało śpimy, mało jemy, mamy za dużo pieniędzy.
A potem wszystko zaczyna się komplikować. Gubimy czapki i rękawiczki na przystankach i w tramwajach, psujemy spłuczki i palimy garnki. Pieniędzy mamy coraz mniej, kupować chcemy coraz więcej, łapiemy więc jakąś dorywczą pracę i rzucamy ją miesiąc później. Chodzimy po akademikach, alkohol mocniej uderza nam do głowy, tracimy sporo godności. Ktoś wyrzuca nas z mieszkania. Ktoś nie chce z nami robić projektu. Ktoś z nami zrywa, choć zapowiadało się tak dobrze.
Nie mamy dokąd pójść, nie wiemy, co ze sobą zrobić i nie czujemy się tak porządni jak dawniej.
Chcemy rzucić studia, zmienić miasto albo wyjechać do pracy na plaży w Portugalii.
KAŻDY MARZY O STABILIZACJI.
Marzymy o tym, by pewnego dnia poczuć magię stabilizacji. Mieć wielkie mieszkanie zamiast klitki dwa na cztery, umowę o pracę zamiast napiwków i oszczędności zamiast kieszonkowego.
Marzymy o tym, by każdego ranka budzić się o siódmej rano, czując obok przytulone, ciepłe ciało kogoś, kogo kochamy. W spokoju pić kawę, jeść pełnowartościowe śniadanka i mieć czas na pomalowanie ust i ułożenie włosów. W torebce nosić powerbanka, zapasowe rękawiczki i krem na przemarznięte ręce. Nalewać herbatę do termicznego kubka, jedzenie nosić tylko w nylonowych pudełkach i pić drinki przez metalowe słomki. I czytać w tramwajach Przekrój.
Marzymy o powrotach do ciepłego domu, dresach, które nie mają już trzech przetarć, stercie poduszek i ciepłym kocu na wygodnej kanapie. O swetrach z wełny, szczoteczkach z bambusa, mikserze o wysokiej mocy. O wszystkich przyprawach świata zamkniętych w słodkich, małych słoiczkach, drewnianym stole i warstwowym latte. O butach do trekkingu i ciepłym śpiworze czekających na nową przygodę. O świeżej pościeli, ubraniach w pudełkach i rowerze na strychu.
Marzymy o tym, by wieczorem móc odpocząć, a rozwijać się tylko z wyboru. Mieć czas znów chwycić za książkę do niemieckiego, włączyć program do obróbki zdjęć albo kupić maszynę do szycia, parę drutów i motki wełny. By pewnego dnia nareszcie zamienić kserówki na dobre powieści, a torrenty na bilety do kina. I by choć raz zapisać się razem na kurs tańca i zamiast pić piwo w przydrożnych barach – zagrać w bilarda i zbić kilka kręgli.
I mieć za co, i mieć po co, i mieć z kim.
TO KIEDYŚ NADCHODZI.
Całymi latami nie potrafimy się zdecydować, co chcemy w życiu robić, a kiedy już coś nam świta – nie potrafimy się wycenić. Brakuje nam odwagi, by robić w życiu rzeczy, które lubimy za pieniądze, które są nam potrzebne. Kupujemy ubrania na promocjach, kosmetyki, które wpadną nam w ręce i przedmioty, których nigdy nie będziemy używać. Składujemy rzeczy latami, a potem wyrzucamy do kosza. Czasem wpadnie nam do głowy, by kupić zestaw narzędzi, komplet naczyń albo przybory do szycia. Odkładamy to na potem.
Chcemy czuć, że nasze życie zmierza na właściwie tory i kiedyś ten moment nadchodzi. Trafiamy na odpowiedniego mężczyznę i wymarzoną kobietę, znajdujemy idealne mieszkanie, które mieści się w budżecie, zaczynamy zarabiać pierwsze pieniądze na tym, co naprawdę lubimy robić. Ktoś docenia nas za uczelnię, dla której poświęciliśmy kawał zdrowia i nasz wkład w naukę zaczyna nabierać znaczenia. Czujemy się coraz pewniej, coraz silniej, coraz bezpieczniej.
Dla każdego kiedyś ten moment nadchodzi. I wbrew pozorom nie jest najważniejsze, by nastąpił jak najszybciej. Najważniejsze, by umieć go dostrzec, docenić, zatrzymać. I by nade wszystko przestać pędzić.
Kochaj mocniej tego, ktory jest przy tobie. Troszcz się o ludzi, którym na tobie zależy. Badaj ciało, które cię nosi, by mogło nosić cię jeszcze długo. Pracuj mniej, a bardziej efektywnie. Odpoczywaj, rozwijaj się, walcz o studia i dobrą przyszłość. Buduj dom, w którym chcesz mieszkać.
I nigdy już nie uciekaj.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)