TEKSTY

Kult ciała.

No one knows what it’s like
to be the bad man, to be the sad man
behind blue eyes.

The Who

Dochodzila siódma, a ja leżałam na plecach przykryta kołdrą i patrzyłam w sufit. Jedną rękę trzymałam pod głową, a drugą ostrożnie dotknęłam brzucha. Pod palcami dało się wyczuć podwójne wgłębienie i bardzo wyrazistą linię kości. Był taki płaski, taki wymarzony. Uśmiechnęłam się do siebie. Wiedziałam, że muszę wstać i wrócić do życia, ale za chwilę miał nastąpić moment, gdy włożę do ust pierwszy kęs od 24 godzin. Chciałam wytrzymać jeszcze kilka minut.

Miałam trzynaście lat, ważyłam 48 kilo i jeszcze nie wiedziałam, że przekroczyłam granicę.

Każdego poranka czułam tę samą satysfakcję. Jadłam coraz mniej, coraz mniej wychodziłam z innymi, miałam coraz niższe oceny i coraz gorsze relacje z rodzicami. Byłam coraz bardziej zbuntowana, agresywna i wulgarna, trzaskałam drzwiami, uciekałam z domu i znikałam na wiele godzin, szwędając się po zaśnieżonych parkach i boiskach sportowych.

W pobliżu nie było już nikogo, kto mógłby mi pomóc.

Zniszczyłam w swoim życiu wszystko, co do tej pory było dla mnie ważne. Marzyłam o miłości, nienawidząc wszystkich wokół. Chciałam, by ktoś mnie zrozumiał, choć potrafiłam tylko ranić. Każde słowo przyjmowałam jak celowy cios.

Byłam naiwna. Próżna. I bardzo słaba.

Ale mamy przecież gorsze grzechy niż umyślna autodestrukcja w imię najbardzej płytkich wartości, jakie widział świat.

STRACIŁAM KONTROLĘ.

Wracałam do szkoły i widziałam te same dziewczyny. Uśmiechnięte, pewne siebie. Na przerwach pochłaniały wielkie, pszenne bułki z sałatą i kiełbasą, a ich uda były połowe mniejsze od moich. Po szkole siadały na osiedlowych ławkach, zajadając chipsy, a w weekend chodziły na frytki do Maca. Miały płaskie brzuchy, krągłe piersi i szczupłe uda, a gdy unosiły ręce, spod bluzek nie wymykała się im oponka z tłuszczu. Malowały usta pomadką, spinały włosy w kucyk i nosiły bluzy po chłopakach, którzy kochali się w nich jak szaleni.

Nie potrzebowały być mądre, wrażliwe ani dzielne. Nie musiały mieć twardej dupy i ciętego języka, by nikt nie odważył się im dokuczyć. Nie było konieczne nie mówić głupot, by ktokolwiek miał ochotę z nimi rozmawiać. Z miejsca zdobywały szacunek, zainteresowanie i pierwsze wypieki na męskich twarzach. Wystarczyło wyglądać. I czasem zachichotać.

A ja byłam tak pusta, że wierzyłam, że to ważne.

WPADŁAM W OBSESJĘ.

Chciałam tylko żyć tak, jak moje koleżanki – nie przejmować się brzuchem skaczącym w trakcie marszu, oponką wylewającą się znad paska ani krzywą linią ud. Wydawało mi się, że muszę być doskonała, by ktoś mógł się mną zachwycić. Wpadłam w obsesję. Na każdej przerwie biegałam po schodach, bo gdzieś przeczytałam, że tak spala się najwięcej tłuszczu i nosiłam w kieszeni listę kalorii kilkuset produktów. Przestało się dla mnie liczyć cokolwiek poza wagą. 

Ale za każdym razem, gdy traciłam choć pół kilograma i gdy cieszyłam się, że spodnie idealnie opinają mi biodra, trafiałam na kogoś, kto ważył kilogram mniej i na kim spodnie były bardziej luzne. I ten ktoś też miał długie włosy, ciężki mózg, duże piersi i mój wzrost. Nie rozumiałam, dlaczego aż tak muszę się poświęcać, podczas gdy inni mają nie tylko piękne ciała, ale i lepsze oceny, i więcej przyjaciół.

Było mi przykro, więc zaczęłam się pocieszać. I tak z poniedziałkowo-piątkowej głodówki zaczęłam popadać w weekendowe, komplusywne jedzenie. Litrem mleka zapijałam pół bochenka chleba, tabliczkę czekolady zajadałam paczką chipsów i piłam hektolitry słodzonej herbaty. Dopiero, gdy straciłam kontrolę nawet nad dietą i groziła mi kosztowna terapia dziesiątki kilometrów od domu, dotarło do mnie, że pora wziąć się w garść.

I TROCHĘ ZAGUBIONA.

Brakowało mi cierpliwości. Zamiast zadbanej skóry, dłoni i włosów, wolałam mieć połamane od braku witamin paznokcie, przesuszoną, bladą cerę i podkrążone oczy. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że kochamy nie długość palców, ale ich dotyk, nie wklęsłość brzucha, ale jego ciepło, a już na pewno nie to, jak wyglądają nasze nogi – ale dokąd potrafimy nimi dobiec. Nikt mi nie powiedział, że ci, którzy po wyglądzie oceniają, jakie mam szanse na ich sympatię, nie są warci tego, by dać się im poznać.

Trenuję do półmaratonu, chodzę do dermatologa, siedzę godzinami w łazience, bo takie mam postanowienie na nowy rok – poświęcić sobie wiecej czasu. Nie żałuję ani minut spędzonej na nakładaniu maseczki na włosy, ani jednego ziarenka kawy zmarnowanego na peeling i ani jednej piosenki skojarzonej z bieganiem.

Wyglądam lepiej niż kiedykolwiek. Ale moje ciało nie jest na pokaz.

Do poczucia własnej wartości nie potrzebuję polubień i komentarzy. Za każdym razem, kiedy ktoś odwzajemnia mój uśmiech, czuję się piękna. I kochana. I potrzebna. To ważniejsze, niż uroda, która przeminie przy pierwszej ciąży. To miłość do bliźniego będzie nas łączyć nawet wtedy, gdy będziemy mieć po osiemdziesiąt lat.

NAJWAŻNIEJSZY JEST CZŁOWIEK.

Każdego poranka patrzą w lustro i czują tę samą satysfakcję. Napinają pośladki. Podnoszą bluzki. Stają na palcach, by było widać linię łydki. I uda. Jedzą z coraz większą kontrolą, wykluczają z diety ulubione produkty. Od spotkania z kumplami wolą spotkanie z trenerem. Od kolacji z ukochaną wolą dietę pudełkową. Wstawiają na insta zdjęcia z ciężarami. Pytają: „Kochanie, a może ty też zaczęłabyś chodzić na siłownię?”.

Dziesięć lat temu porównywałyśmy się do wychudzonych modelek i koleżanek z klasy. Dzisiaj porównujemy się do sportowców i specjalistów od manipulacji światłem. Przez pryzmat ich wieloletniej pracy i genetycznych predyspozycji oceniamy swoją i cudzą wartość. Tymczasem między sportowcem a lalunią z siłowni jest tak wielka różnica jak między nagością w sztuce a nagością w porno.

Tylko jedno ma wartość. Tylko jedno niesie przekaz.

Można wygrać ze złymi nawykami. Zamienić kawę na zieloną herbatę, wykluczyć z diety cukier i prowadzić naprawdę aktywny tryb życia. Podziw należy się każdemu, komu udało się wygrać ze słabością i przejść samego siebie. Ale ci, którzy powinni o tym wiedzieć, nie muszą wytężać wzroku, by zauważyć różnicę, bo są tuż obok. Nie muszą oglądać naszych zdjęć w kusej bieliźnie, pośladków w stringach i nagich pleców na spinie i bez, by nas szanować, podziwiać i kochać.

Człowiek to coś wiecej niż układ cieni na plecach.


Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)

                                                                                                                                      

You Might Also Like