Często powtarzam, że w miłości najważniejsze to wychodzić sobie naprzeciw. Grunt, to pragnąć poznać potrzeby drugiej osoby i na tyle, na ile to możliwe – próbować je spełnić. Nie chodzi o to, by mówić głośno o swoich oczekiwaniach i co jakiś czas sprawdzać, czy ktoś się do nich dostosuje. Chodzi o to, by kochając kogoś, umieć myśleć o nim równie często jak o sobie i w takiej mierze, w jakiej we własnym życiu dążymy do szczęścia, próbować też uszczęśliwić – ją lub jego.
Na tym właśnie polega miłość.
Ale wychodzenie naprzeciw wcale nie oznacza pojścia kompromis. Nie podpisałabym się pod tą złotą myślą i nie chciałabym tego doświadczyć w swoim życiu. Kompromis to zawsze jest jakieś ustępstwo, rezygnacja ze swoich priorytetów, wyrzekanie się swoich wartości. Kompromis oznacza, że dwa plus dwa daje dwa, a nie cztery.
Miłość to potęga, a nie reszta z dzielenia.
TROCHĘ PRAWDY W TYM JEST. ALE TYLKO TROCHĘ.
To prawda, że w związku trzeba nauczyć się w takiej samej mierze i brać, i dawać. Skupiając się tylko na sobie, nie jesteś w stanie nauczyć się bezinteresowności, a sens miłości nie powinien sprowadzać się do dobrego utargu. I w odwrotną stronę – nie próbując ugrać nic dla siebie, szybko zamęczysz drugą osobę poczuciem, że nieustannie coś dla niej poświęcasz.
Kompromis w związku sam w sobie nie jest czymś złym. W niektórych sytuacjach jest nawet wskazany. Ale opieranie całej relacji na tym, by ciągle zderzać się ze swom przeciwieństwem, jest na dłuższą metę zupełnie pozbawione sensu. To życie w poczuciu niezrozumienia, w przekonaniu, że czegoś ci brakuje. Że nie dorastasz do ideału oczekiwań drugiej osoby.
Kiedyś zadzwoniłam do mojego przyjaciela i powiedziałam mu, że nareszcie jestem szczęśliwa, najszczęśliwsza na świecie. Że mam obok kogoś, kogo kocham jak szalona i że ten ktoś z pewnością kocha mnie. Dotarło do mnie, że nie chodzi o to, by mieć podobne zainteresowania, dzięki którym można gadać godzinami. Można być zajawionym na zupełnie różne rzeczy. Najważniejsze, by być podobnie wrażliwym, podobnie czułym, podobnie reagować na te same sytuacje.
I wiecie co? Wtedy też się myliłam. Podobne odczuwanie może i ogranicza ilość kłótni, ale ogranicza też ilość rozmów w ogóle. Nie ma związków idealnych. Nie ma związków, w którym nie dochodzi do konfliktu interesów. Nie chodzi ani o to, by trzaskać drzwiami, ani o to, by ciągle ustępować, ani nawet o to, by rozwiązywać każdy problem pójściem na kompromis.
Chodzi o to, by robić to wszystko w równej mierze.
ZWIĄZEK TO NIE BIZNES.
W biznesie kompromis ma prawo być dobry. Każda ze stron ma swoje racje i każda chce ugrać dla siebie jak najwięcej. To normalne, tak można żyć, na tym to polega. Ale związek to nie jest biznes. Miłości nie można przekładać na arkusz zysków i strat. Miłość to coś więcej niż chłodna kalkulacja.
Zaufanie jest jednym z podstawowych filarów związku i nie dotyczy tylko zgody na samodzielną imprezę – bez ogona. Budujemy związki na przekonaniu, że gdy raz ustąpimy, drugim razem ktoś ustąpi nam, na satysfakcji z tego, że mogliśmy zrezygnować ze swoich racji tylko po to, by dać radość drugiej osobie. I na nadziei, nie oczekiwaniu, że pewnego dnia kogoś uszczęśliwi – uszczęśliwianie nas.
Dlatego miłość nigdy nie może być sztuką kompromisu. Kompromis to mniej, a nie więcej.
Autorem zdjęć jest Jordan Bauer.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)