Wise men say:
„Only fools rush in”.
But I can’t help
falling in love with you.
Żyją z dala od siebie. Mieszkają w innych miastach, chodzą do innych szkół albo tylko mijają się na korytarzu. Może znają się z widzenia i mówią sobie „cześć”, bo ktoś ich kiedyś sobie przedstawił. A może nawet nie pamiętają swoich imion, a twarze dopiero zaczną powoli zapamiętywać.
On ciągle szuka miłości. Spotyka się z tą, czy z tamtą. Wciąż myśli, że jest o krok od zakochania. Ale ciągle coś mu nie gra. Rezygnuje. Wycofuje się. Przez kilka tygodni chodzi zimny, wyniosły i niedostępny. Ponoć nie ma czasu. Potem one znów pytają dlaczego i co jest z nimi nie tak. On nie potrafi odpowiedzieć. Słyszy, że kawał z niego dupka. Wzrusza ramionami.
Ona ciągle nabiera się, że to już. Wchodzi w związki pełna nadziei i uśmiecha się nawet wtedy, gdy coś jej nie pasuje. Wpada jak śliwka w kompot. Przytula się do ich ciepłych ramion i patrzy w nich jak w obrazek, nie dostrzegając wad. Po kilku miesiącach wciąż cierpliwie znosi wszystkie natrętne sygnały. Potem przychodzi frustracja. Rozczarowanie. I bolesny koniec.
Jeszcze żyją obok siebie.
Jeszcze nie wiedzą, że wkrótce coś na zawsze ich zmieni.
PEWNEGO DNIA.
Wpada tam tylko po kawę na wynos – byle szybko, bo znajomy czeka w samochodzie. Już ma wychodzić, gdy dostrzega, jak siedzi sama przy oknie i palcami delikatnie obejmuje kubek. Jest taka zamyślona, że nawet go nie dostrzega. Macha jej przed drzwiami. Ona podnosi głowę i uśmiecha się smutno. Coś go jednak zatrzymuje. Podchodzi do niej bliżej, kierując się impulsem.
Mówi, że czeka na koleżankę, ale trochę się spóźnia. On pyta, czy to dlatego jest taka zmartwiona. Ona śmieje się, zaprzecza i wspomina coś o przełomie i dorosłym życiu – że to nie dla niej, że wszystko się zmienia. On myśli natychmiast, że ma podobnie i chce jej coś jeszcze powiedzieć, ale nagle ktoś obok głośno się zastanawia, co to za palant tak trąbi od dwudziestu sekund. Zrywa się i rzuca na odchodne, że musi lecieć, ale przydałoby się pogadać. Obiecuje jej, że się odezwie. Kiwa głową, uśmiecha się i wychodzi.
Coś go w niej zaintrygowało. Coś ją w nim zainteresowało.
I przychodzi wieczór. Jej wyświetla się wiadomość.
I przychodzi noc. Oni wciąż piszą.
A potem zegar zupełnie nagle wybija piątą rano.
TO NIE TRWA JEDEN DZIEŃ.
Nic nie dzieje się zbyt szybko. Żadnych obietnic, żadnych pocałunków. Zero niepotrzebnych słów. Oboje czują, że jest za wcześnie, że to zbyt ważne i nie chcą tego zepsuć pośpiechem.
Po miesiącu ona zauważa, że jest jakaś inna. Spokojniejsza. Łagodniejsza. Pogodzona z losem. Myśli, że życie zaczęło być takie piękne, że musi koniecznie to gdzieś zapisać. Czyta książki. Zaczyna robić to, co kocha i czuje, że nigdy tak dobrze jej nie szło. Zapisuje się na tańce. Zdaje egzaminy. Pije smaczną kawę. O siódmej rano w tramwaju uśmiecha się do siebie. Pasażerowie jej nienawidzą.
Przez kilka tygodni trochę go gryzie, czy przypadkiem się nie narzuca, ale ona szybko rozwiewa jego wątpliwości. Jest taka ciepła i miła. I mądra. Nigdy nie spotkał takiej kobiety. Ma swoją dumę. I poczucie humoru. I dystans do rzeczywistości.
Czasem myśli o tym, żeby to skończyć. Zbyt przeraża go myśl, że w końcu mogłoby mu się z kimś udać. Ale z każdą kolejną rozmową wkręca się w nią bardziej. Jest taka ciekawa, taka intrygująca. O swoich pasjach mogą gadać godzinami. Niektóre rozwijają łeb w łeb. W innych uzupełniają swoją wiedzę. Podrzucają sobie muzykę. I dobre książki. Zarzucają się cytatami z tych samych filmów.
Nie może uwierzyć, że ktoś może być aż tak do niego podobny. Mieć taką samą wrażliwość, wartości i cele w życiu. Ona czuje się nareszcie w pełni akceptowana i kochana nawet tam, gdzie innym działała na nerwy. Mogliby razem robić tyle fajnych rzeczy.
Trzymają ten sam poziom. Nie muszą się wysilać. Nie muszą dla nikogo się zmieniać.
Przy niej mógłby naprawdę być sobą. Przy nim mogłaby naprawdę być sobą.
NIC NIE JEST PRZESĄDZONE.
To wcale nie musi się udać. A gdy się uda, wcale nie musi być na zawsze.
Miną lata, nim ona pomyśli, że to miłość jej życia. Miną lata, nim się przekona, że to był właśnie on. Ten, który nigdy nie zawiódł. Ten, który jej nigdy nie opuścił. Ten, który nie wahał się przy przysiędze, który był przy niej, gdy pojawiło się dziecko, ten, który kochał jej starzejące się ciało.
Wchodzimy w różne relacje, ale tylko raz w życiu dzieje się magia.
Tylko raz czujesz, że jesteś w dobrym miejscu i czasie. Tylko raz widzisz, jak rosną ci skrzydła. Jeden, jedyny raz ktoś kocha cię taką, jaka jesteś i nie chce niczego w tobie zmieniać. Tylko raz ktoś cię intryguje, fascynuje, nakręca do działania. Tylko raz ktoś w ciebie wierzy, raz ci ufa, raz chce cię wspierać i nigdy nie zawieść.
Taka miłość zdarza się raz. Raz na parę lat.
Potem można już nigdy jej nie spotkać.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)