Nie poznałam jeszcze studenta, który miałby za dużo pieniędzy. A gdyby miał, pewnie nie były studentem. Większość z nas prędzej czy później decyduje się na podjęcie pracy dorywczej. Wrzucamy ogłoszenia i szukamy dzieci na korepetycje z angielskiego. Zanosimy CV do drukarni, piekarni i sklepów z odzieżą. Albo idziemy do gastronomii.
Parę lat temu sama zdecydowałam się na pracę kelnerki. A po pół roku poszłam na bar, by tam spędzić kolejny rok. Praca w gastronomii to dla mnie wciąż bardziej powód do dumy, niż do wstydu, bo ma swoje plusy. Cieszę się, że mam w niej jakieś doświadczenie. Ale cieszę się też, że nie trwało zbyt długo, bo gastronomia wciąga.
Dlatego zanim podejmiesz tę decyzję, porozmawiajmy o jej czarnej stronie.
BO TO SIĘ ZWYKLE TAK ZACZYNA…
Na początku zawsze jest ciężko. Trochę czasu mija, nim oswoisz się z nową sytuacją i nauczysz się na pamięć menu, nim poznasz smaki wszystkich pozycji z karty, nabierzesz wprawy w noszeniu tacy i serwowaniu klientom wymyślnych opisów potraw i alkoholi. Ale z każdym kolejnym miesiącem nabierasz zaufania. Do siebie, do współpracowników, do jakości swojej pracy.
I tak cię to wszystko pozytywnie nakręca, że zaczynasz mieć wrażenie, że to jest totalnie coś dla ciebie. Praca z ludźmi, możliwość używania języków obcych podczas obsługi klientów z zagranicy, rozwój kreatywności przy ozdabianiu drinków i szansa na opanowanie wielozadaniowości. Ostatecznie praca w gastronomii nie jest wcale tak źle płatną pracą. Wszystko zależy od ilości zmian. A ponieważ przeważnie możesz brać ich tyle, ile zechcesz (zwłaszcza, jeśli jesteś w tym dobry), stan twojego portfela ma prawo ulec zmianie. Na plus.
Jeśli przetrwasz w gastronomii pierwszych kilka miesięcy, zaczniesz lubić tę robotę. I nawet przez myśl ci nie przemknie, że większość jej dobrych cech, mają też inne prace. Dorywcze. I stałe. Z czasem coraz trudniej zacząć coś nowego. Więc zostajesz.
KELNER, UKOŚNIK… KELNER.
Jest taka scena w filmie One day, gdy Emma przyjmuje nowego pracownika i oprowadzając go po restauracji, pyta, co rozdziela jego ukośnik, bo każdy jakiś ma.
Nie każdy lokal wygląda tak samo, nie w każdej pracy włosy jak u Emmy śmierdzą sosem serwoym, nie w każdej trzeba nosić brzydki kapelusz. Jest mnóstwo miejsc z historią, eleganckim wystrojem czy fortepianem stojącym w tle, w których serwuje się jedzenie najwyższej jakości, a pracownicy są piękni, młodzi i zadowoleni.
Ale zdecydowana większość osób pracujących w gastronomii tak naprawdę marzy o robieniu czegoś zupełnie innego. Mają talent i pasję, ale z jakiegoś powodu nie potrafią się wybić. I tkwią w miejscu, bo gastronomia nie jest złą pracą.
I kończą jak Emma – w miejscu, które nazwała cmentarzykiem ambicji.
TO SEKSISTOWSKI ŚWIAT.
W większości miejsc obowiązuje częściowy lub pełny dress code, który dodaje szyku i powstrzymuje przed ubraniem bluzy. Ale nie tyko ubiór ma znaczenie. Twoja twarz i figura też. I niestety reguła jest taka, że dziewczyny ze sporą nadwagą rzadko zostają kelnerkami, a jeśli średnia twoich napiwków wynosi maksymalnie 10%, to znaczy, że urodę masz przeciętną.
Możecie posądzić mnie o seksizm, ale taka jest prawda, że częściej płacą mężczyźni, bo to oni zapraszają na randki i że większość wśród kelnerów stanowią kobiety. Spotkałam się z całym mnóstwem takich sytuacji, gdy pomyłki, wpadki i prędkość realizacji zamówienia nie miały wielkiego znaczenia, bo o ile wysokość napiwku mogła ulec zmianie, o tyle sama jego obecność była z góry przesądzona.
Możemy z tym walczyć, ale takie są nasze mózgi. Czas emisji wpływa na ocenę atrakcyjności. I choć każdy z nas z wyglądu jest inny i ma inny gust, to część wpisuje się w określone typy urody, a część nie. Dlatego jedni wygrają zwykłą, ludzką uprzejmością i codziennym uśmiechem, a drudzy mogą stawać na rzęsach i nieświadomie dziękować za resztę z 4,90, które dyskretnie ktoś rzuca do koszyczka.
Napiwki dostaje się za dobrą obsługę. Wysokie napiwki za ładną buzię.
Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
NIGDY WIĘCEJ NIE ZAMÓWISZ MODŻAJTO.
Błędy w wymowie prostych słów pochodzących z innych języków są tematem żartów za barem za każdym razem, gdy padną. Nigdy się do tego nie przyzwyczajasz. Zaskoczy cię też amerykanskie Tajskie (czyli Tyskie), kafe lejt (cafe latte), a prócz ekspresso także pytanie, dlaczego takie małe.
Dlatego już nigdy więcej w obcym lokalu nie zamówisz modżajto. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał nie zrozumieć żartu.
Możliwe też, że nie pokusisz się na zwykłe mojito. Bo pewnego dnia dostaniesz zamówienie na takich sześć i przez piętnaście minut będziesz wyłączony z obsługi innych klientow. A oni będą piętrzyć się przed twoim barem i nerwowo wzdychać, że ignorujesz ich obecność zajęty wykonywaniem bieżącej roboty.
I na zawsze przerzucisz się na studenckie piwo.
TO JEST COŚ WIĘCEJ NIŻ ZABAWA Z JEDZENIEM.
Chciałabym powiedzieć, że serwowanie drinków i jedzenia to sztuka, ale niestety mam na myśli coś zupełnie innego. Gastronomia to nie jest to, co widzisz, gdy wchodzisz do lokalu jako gość. Uśmiechnięte towarzystwo i kolorowe drinki to tylko czubek góry lodowej. Reszta to zupełnie niezauważalna praca, jaką wykonujesz ty i reszta twojej ekipy, za którą klienci nigdy cię nie docenią.
Są dwa systemy pracy. Albo przychodzisz i od razu jesteś szkolony na pracownika baru/kelnera i robisz wszystko, bo nie ma lepszych i gorszych, albo musisz chwilę popracować na niższych stanowiskach i wykonywać przez jakiś czas brudną robotę, by móc awansować na kolejne szczeble.
Jeśli mycie szklanek ci nie straszne, do miotły i mopa masz stosunek neutralny, lubisz obierać kilogramy mięty, bo cudownie pachnie, a po siłowni zochowałeś resztkę mięśni, więc możesz podnosić i przenosić ciężkie kartony z dostawą – to połowa zaskończeń za tobą! Ale to wciąż nie wszystko, dlatego dam ci przykład z życia wzięty.
Kiedy ja pracowałam za barem, a był to pub wysokiej klasy, przez dwie niedziele z rzędu spotkałam się z sytuacją, w której ktoś w samo południe dostał biegunki w damskiej toalecie. I nie zdążył dolecieć na czas. Cała kabina wyglądała jak po wybuchu. A ponieważ byliśmy już dawno po wizycie pani sprzątającej, nie było innej opcji, jak spryskać wszystko czymś o bardziej intensywnym zapachu i zakasać rękawy.
Wierzcie mi, sprzątania takiej ilości cuchnącej, rozrzedzonej, ludzkiej kupy się nie zapomina.
KLIENCI TO PRZYBYSZE Z INNEJ PLANETY.
Ten, kto nigdy nie pracował w gastronomii, nigdy cię nie zrozumie. Chcąc wygrać z nim walkę, zaczniesz podchodzić do niego jak do wroga. Twoim zadaniem jest go zbytnio nie rozdrażnić, bo nać klient, nać pan, więc jest silniejszy i ma przewagę.
Ale czasem wydarzy się coś, na co nie masz żadnego wpływu. Zepsuje się wyparzarka. Wybuchnie na ciebie piwo. Szklanka pęknie ci w dłoni. Z lodówki z hukiem wyleci ostatni wódka. Potkniesz się o własne nogi i wylejesz na kogoś czerwone wino. Takie rzeczy się zdarzają, choćbyś robił wszystko, by ich uniknąć.
Czasem ktoś nazwie cię idiotką, grubą, niezdarną świnią albo tępą babą. Powie, że naskarży do ciebie na szefa, doprowadzi do twojego zwolnienia, a wywalony z lokalu za zakłócanie porządku – po pijaku poleci na komisariat i wróci z policją.
Możesz mieć miękkie serce, ale dupę musisz mieć z kamienia.
WSZYSTKIE MITY O GASTRONOMII SĄ PRAWDĄ.
Gdy mnie mama ostrzegała, nie wierzyłam. Ale to prawda. Będą nie tylko zapraszać cię na randki, będą proponować seks na zapleczu. I czekać pod lokalem, aż skończysz pracę i wyjdziesz w ciemną noc. Będą gapić ci się na cycki i szczypać, łapać albo klepać cię po tyłku. Tylko, że z czasem można się uodpornić, nauczyć karate albo zacząć zamawiać taksówkę.
– Widziałeś?! – zapytałam oburzona. – Ten koleś klepnął mnie w pośladek! – trzęsłam się ze złości.
– A kto mu zabroni? Jak lubi klepać…
– No wiesz! Jak możesz! – denerwowałam się.
Zrobił poważną minę.
– Jeżeli ktoś klepnie cię w pośladek, nadstaw mu i drugi – powiedział.
Spojrzałam na niego. Przeszło mi natychmiast.
ZAWSZE MAMY ZA MAŁO KASY.
Jeśli nie brakuje nam jej na życie, to przynajmniej na rozrywkę, wakacje i dodatkowe kursy. Dlatego wielu z nas decyduje się na podjęcie pracy równocześnie ze studiami. I chociaż niektórzy mają konkretny plan zawodowy, tylko nieliczni wygrają chęci i szansę na płatne praktyki w swojej dziedzinie.
Dla mnie gastronomia niewątpliwie była świetną przygodą, z której wyniosłam dużo dobrego. To niezła szkoła życia i trening charakteru. Ale nie chcę już tam wracać, bo wiem, z czym to się je. Od jakiegoś czasu jestem zdecydowaną zwolenniczką szukania pracy choć odrobinę zbliżonej do przyszłego zawodu. Taki mam wstępny plan na najbliższą przyszłość. Reszcie świata też polecam.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)