Żyjemy w wieku, w którym każdy jest sam. Tworzymy wirtualne społeczności, nawiązujemy przyjaźnie przez sieć. Jesteśmy otwarci na obce kultury, na przelotne znajomości w klubie, ale nie na te, które mogą trwać dłużej. W nieskończoność odkładamy wiązanie się na stałe, na klatce schodowej mijamy się wzrokiem i czasem chcemy, by ktoś poderwał nas na przystanku, ale nigdy nie robimy pierwszego kroku.
Rozpływamy się we wdzięczności, gdy ktoś zrobi nam kolację i przyniesie herbatę. Wsiadamy do tramwaju rozbawieni przelotną rozmową ze starszą panią albo obcokrajowcem, który zgubił się na mieście. Lubimy wychodzić w paczkach do baru, jeździć z ukochanymi na narty do Zakopanego i gdy sąsiad przytrzyma nam drzwi, a potem pomoże wnieść zakupy na trzecie piętro.
To wszystko zdarza nam się zdecydowanie zbyt rzadko.
Zmienimy tylko tę część świata, która chce się zmienić. Reszta zostanie taka, jaka jest. Możemy się tym załamywać. Możemy próbować z tym walczyć. Możemy też nauczyć się z tym żyć.
Mamy tylko samych siebie. Musimy to zaakceptować.
CZEKAŁAM.
Kiedy byłam doskonałym egzemplarzem reprezentacyjnym pokolenia wychowanego na strachu. Bałam się kataklizmów, wojny, śmierci, duchów. Bałam się krytyki, podróży, egzaminów. Bałam się zarabiania pieniędzy, osiągania sukcesów i zmian. Byłam tak niezaradna, jak tylko niezadarnym być można. Nie chciałam, nie umiałam, nie lubiłam być sama. Wszystko chciałam robić z kimś. W parze. W paczce. W większym gronie.
Wielkie projekty zawsze chciałam realizować z ludźmi. A ludzie mają to do siebie, że żyją własnym życiem i zmieniają plany. Ty też zmieniasz.
Czekałam na kogoś, kogo będę mogła poprosić o pomoc, kiedy zepsuje mi się rower albo padnie mi serwer. Czekałam na kogoś, z kim będę mogła jeździć w góry, zwiedzać polskie miasta i podbijać Hiszpanię. Czekałam na kogoś, kto będzie ze mną pokonywał długie, rowerowe trasy w deszczowy dzień i kogoś, kto nauczy mnie wspinaczki. Na kogoś, z kim będę mogła dzielić się doświadczeniem, gadać o muzyce i oglądać filmy.
I tak minął rok, a ja nie pojeździłam na rowerze i nie rozwinęłam żadnej nowej pasji. Nie zwiedziłam Polski, nie kupiłam biletu do Hiszpanii i nie podbiłam żadnego szczytu. Nie nauczyłam się niczego nowego w dziedzinach, które mnie interesują, a tego, co przypadkiem wpadło mi do ucha, nie przełożyłam na praktykę.
Ciągle czekałam na ludzi, którzy zrealizują moje plany – ze mną. Nie dały mi tego związki. Nie dały mi tego przyjaźnie. Nie dały mi tego przelotne znajomości. Ludzie zmieniają plany, otoczenie i środowisko. Czasem wyskakują nieplanowane wydatki. Czasem choroby. Czasem lenistwo.
Niczego nie chciałam robić sama. Więc czekałam.
Nie zrealizowałam tylu planów. Ale wiem, że to moja wina. Byłam zbyt zajęta czekaniem. Na cudze decyzje. Na kasę, która spadnie z nieba. Na wakacje. Na to, że czarna robota wykona się sama.
Za bardzo bałam się życia.
NIE CHCĘ JUŻ CZEKAĆ.
Nie chcę obudzić się za pięć lat, myśląc, że przesiedziałam całe studia tak, jak przesiedziałam ten rok, czekając na ludzi, którzy nie nadchodzili i przypadkowe sytuacje, które się nie nadarzały. Może czasem potrzebuję zatrzymać się na dłużej, zamknąć się we własnym świecie. Może czasem potrzebuję spokoju i samotności. Może lubię być nerdem i outsiderem. Ale nie mogę tak długo.
Nie chcę czekać na to, aż ktoś pozwoli mi żyć własnym życiem. Nie chcę czekać na innych tylko dlatego, że tak jest lepiej, tylko dlatego, że z innymi jest raźniej podróżować, chodzić na pierwsze zajęcia i podbijać świat. Wystarczy mi, że będzie dobrze. I niech będzie trochę straszno, jeśli musi.
Wolę działać. Wolę iść sama, niż stać w miejscu.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)