Zawsze chciałam coś w sobie zmieniać. Charakter grał dla mnie pierwsze skrzypce i to z pracy nad sobą, a nie nad swoim ciałem byłam najbardziej dumna. Na to poświęcałam najwięcej czasu i uwagi, pod tym względem chciałam nieustannie się doskonalić.
Nie mogłam jednak pozbyć się wrażenia, że jakieś cecha występuje u mnie w zmutowanej postaci, a innej mam zdecydowany niedobór. Ciągle chciałam być kimś innym. Inspirowałam się postaciami z książek i z filmów, motywowałam się zazdrością do koleżanek z klasy i budziłam w sobie ducha rywalizacji za każdym razem, gdy koledzy potrafili zrobić coś, czego ja nie umiałam.
Mit nieodpowiedniego środowiska ciągnął się za mną przez lata. Mówili, że jestem naiwna, że mam nieszczerych przyjaciół, że powinnam bardziej uważać na to, komu ufam, bo ludzie mieszają, krzywdzą i odchodzą. To fakt, że niejeden dziś dostałby ode mnie po tyłku za to, co powiedział kiedyś. Ale ja tego chciałam, chciałam to słyszeć, godziłam się na krytykę, często nieuzasadnioną. Bo każdy prztyczek był dla mnie okazją do przemyśleń, i do zmian, nieustannych zmian w charakterze.
WŁAŚCIWIE POPADAŁAM ZE SKRAJNOŚCI W SKRAJNOŚĆ.
Czasem byłam zbyt poważna. Czasem zbyt wyluzowana. Czasem zbyt poukładana. Czasem kompletnie nieogarnięta. Czasem trzymałam się tysiąca zasad. Czasem piłam wódkę bez popity. I tak w kółko.
Cokolwiek robiłam, jakakolwiek nie byłam, zawsze komuś coś nie pasowało. I w sumie słusznie, bo zawsze słyszałam jedno i to samo stwierdzenie: Przesadzasz. Przesadzałam we wszystkim: w kajaniu się i w nie mówieniu przepraszam, w życiu przeszłością i w życiu marzeniami, w zachwycie nad byciem singielką i w miłości do mężczyzn. Dawałam się porywać setkom emocji, czasem kompletnie skrajnych i czasem – zmieniających się kilka razy w ciągu dnia.
Ale pewnego dnia ktoś bardzo mi bliski wypowiedział zdanie, które zmieniło moje życie o 180 stopni.
– Kiedyś spotkasz kogoś, kto zachwyci się twoim charakterem.
To były jedne z najbardziej bolesnych, a zarazem najmądrzejszych słów, jakie kiedykolwiek usłyszałam w życiu. Słów o magicznej mocy.
CHODZIŁAM STRUTA PRZEZ DWA TYGODNIE.
Jeśli spotkam taką osobę dopiero kiedyś i właściwie – nie wiadomo kiedy to nastąpi… To znaczy, że jeszcze nikt moim charakterem wcale nie jest zachwycony. Czy to oznacza, że nikomu nie odpowiadam w 100%, że cała moja dotychczasowa praca nad charakterem… poszła na marne? Że moje wady są dla kogoś nie do zniesienia? Jak to możliwe?
I wtedy uznałam, że mam tego wszystkiego po prostu dosyć. Tej całej walki o zamaskowanie wszystkich swoich wad. Lubię siebie, lubię siebie w takiej postaci, w jakiej jestem. Robię wszystko, by być jak najlepszym człowiekiem, robię swoje. Kieruję się intuicją i naprawiam swoje błędy w takiej skali, w jakiej tylko mogę. Nie zawsze jestem miła, sprawiedliwa, nie zawsze mam rację i czas dla najbliższych. Nie jestem święta. Ale zawsze mam dobro na celu i to pochłania 90% mojej energii. To zajmuje moje myśli na co dzień.
Zrozumiałam, że choćbym stawała na głowie z pewnymi osobami nigdy się nie polubię. Tak po prostu – bo nie. Mamy różne typy charakterów i różne, kompletnie sprzeczne wnioski z tych samych doświadczeń. I że bardziej prawdopodobne jest, że jakoś się dogadamy, jeśli dam sobie prawo do bycia sobą i zacznę bronić siebie i swoich decyzji. Zamiast nieustannie się kajać, przyznawać rację i próbować zmienić, poprawić, udoskonalić.
Niektóre z moich wad są przecież nawet urocze. Ale mój styl życia nie będzie się podobać każdemu – po prostu. Nie każdy wyłapie ironię i mój dystans do wszystkiego, nie każdy zrozumie, że pewne rzeczy mówię tylko po to, by ktoś mógł z nich się śmiać. Na tym polega życie – zawsze znajdzie się ktoś, kto wyznaje inne prawdy i dla kogo inne sprawy są ważniejsze. Tak po prostu jest.
NAUCZYŁAM SIĘ ZAMIENIAĆ ZŁE DOŚWIADCZENIA – W DOBRE.
Ile ja artykułów napisałam przez to, że od życia dostałam po dupie. Że ktoś mnie zranił, wykorzystał, że nie szło mi tak, jak chciałam czy zakładałam na początku. Marudziłam na swój los tak długo, aż znalazłam sposób, by obracać złe doświadczenia – w dobre. Z czasem narzekałam coraz rzadziej i coraz mniej. I tak doszłam do momentu, w którym niemal natychmiast po kilku łzach i rozczarowaniach podnoszę się i robię swoje – zamieniam węgliki na brylanty, sztylety na czarodziejskie różdżki. Zamieniam błędy – na sposoby. I tak jest lepiej. Tak lepiej jest żyć.
TRZY MIESIĄCE ZMIAN.
Chciałam bardzo wiele zmienić w swoim życiu i w sposobie myślenia w chwili, gdy rzucałam studia. Zależało mi przede wszystkim na tym, by nabrać wiary w siebie, swoją wiedzę i możliwośći. Z początku myślałam, że pewności doda mi praca, treningi, ładna sylwetka i stały dopływ gotówki. Nic z tego.
Dzisiaj wiem, że szczęście daje zwyczajne bycie sobą.
To, kim jesteś objawia się zawsze w tym, co robisz. Jeśli chcesz być szczęśliwy, po prostu rób swoje, a wszystko magicznie się zmieni i nabierze kolorów. Codzienność doda Ci wiary w to, że wszystko jest na swoim miejscu, że jest takie, jak powinno. Jeśli tak czujesz, pamiętaj – jesteś na właściwej drodze.