Są ludzie, którzy bardzo chcą podróżować. I tacy, którzy nie tylko chcą, ale również to robią. Bez względu na to, do której grupy należysz, pewne uczucia będą towarzyszyć Ci zawsze. Strach i obawa przed nieznanym. Od Ciebie jednak zależy, czy twoje marzenia pokonają niepewność, czy to niepewność pokona Twoje marzenia.
Czy w moim samolocie dojdzie do awarii? Czy na lotnisku zechcą mnie przeszukać? Jakie pojawią się kłopoty? Jacy będą ludzie, których poznam na miejscu? Czy będziemy w stanie się porozumieć? Co zrobię, gdy nagle zachoruję? Czy znajdzie się ktoś, kto zechce mi pomóc?
Te myśli towarzyszyły mi od zawsze.
CORAZ CZĘŚCIEJ PAKUJĘ SWÓJ PLECAK.
Mało jest osób podróżujących samotnie, to da się dostrzec nawet gołym okiem w samolocie. Jedni podróżują całą rodziną, inni to małżeństwa z dzieckiem, niektórzy podróżują parami albo ze znajomymi, albo parami ze znajomymi. Są też tacy, którzy lecą do miasta, w których ktoś na nich czeka.
A ja coraz częściej podróżuję samotnie. Czasem do miejsc, w których nikt na mnie nie czeka, a przyszłości nie da się przewidzieć. Z każdym problemem muszę radzić sobie sama i uczyć się mówić w języku, który nie jest moim narodowym. To ja podejmuję decyzję, ja przejmuję odpowiedzialność za konsekwencje swoich błędów. A jednak coraz odważniej pakuję swój plecak, zarzucam jego ciężar na barki i bez małego nawet stęknięcia – wyjeżdżam. W góry, do Hiszpanii, do innego miasta.
Tak. To wymaga odwagi. Więc jak radzę sobie ze strachem?
W SYTUACJACH STRESOWYCH STAJĘ SIĘ INTROWERTYKIEM.
Nie ma co ukrywać – na co dzień jestem całkiem wylewna. Lubię przebywać z ludźmi i czasem mi smutno, gdy nikogo nie ma w domu. Dotyka mnie nieustanna potrzeba gadania do kogoś, dzielenia się wrażeniami minionego dnia. Chcę żartować i wspólnie narzekać z ludźmi, którzy są mi bliscy.
Strach dopada mnie w sytuacjach, w których muszę wykazać się swoimi umiejętnościami, udowodnić, że potrafię je wykorzystać. Niejeden paraliż powstrzymał mnie od podjęcia jakiegokolwiek działania i zmusił do ucieczki. Nie będę ukrywać – tak było i tym razem. Całkiem poważnie dzień przed wylotem myślałam o rzuceniu tego wszystkiego i schowaniu się aż do wieczora w niedzielę, czwartego września, w jakims przytulnym miejscu w moim małym mieście.
Bo przecież nikt nie będzie mnie szukał, by zmusić mnie do wylotu.
POTRZEBUJĘ BYĆ SAMA.
Potrzebuję być sama ze swoimi myślami. Nie lubię, gdy ktoś próbuje wejść do mojej głowy i robić w niej porządek. Męczy mnie gadanie, roztrząsanie tematu na milion sposobów, próby pocieszenia mnie, znalezienia rozwiązania i przekazania mi wsparcia, którego nie potrzebuję. To mi nie pomaga. Nie lubię rozmawiać o swoim strachu, choć już bez wstydu się do niego przyznaję.
Wolę zrobić sobie w kuchni zieloną herbatę, puścić Hansa Zimmera i posiedzieć sama. Wyciszyć myśli i emocje. Przez długo moment nie wykonywać żadnych angażujących zadań i nie pobudzach szarych komórek. Przypomnieć sobie, co jest w życiu najważniejsze i czego tak naprawdę potrzebuję, by żyć szczęśliwie. Gdy ze spokojem uświadamiam sobie, że wszystko to już mam, odpuszczam ambicję, by spełnić wszystkie własne i cudze oczekiwania. Kwestia bycia najlepszym i odbębnienia planu na 100% przestaje być dla mnie sprawą honoru. Nic nie musi być na maxa. Może być po mojemu.
Wtedy strach przestaje blokować moje działanie. Gdy wiem, że mam wszystko, czego potrzebuję, że jestem tym, kim chcę być, a życie, choć nie zawsze idzie zgodnie z planem, zawsze idzie zgodnie z misją i w parze z założonymi wartościami.
TAK BYŁO I TYM RAZEM.
Zrobiłam to. Naprawdę sobie poradziłam.
Odnalazłam się na lotnisku tutaj, w Polsce i na lotnisku w Alicante. Napiłam się w spokoju kawy w jednym z barów za bramkami, w której barista pochwalił mój hiszpański akcent. I choć było oczywiste, że zgubię się w ciągu pierwszej godziny w tym obcym kraju, z tym też dałam sobie radę. Tak, moja „meksykańska mama” rozumiała, co do niej mówię. Nie, nie podała mi krewetek ani małż na śniadanie. Zgadza się, bylam całkiem dobra z gramatyki. To prawda, zwiedziłam setki miejsc. Nie, pilot nie musiał przeprowadzać awaryjnego lądowania i nie, nie musiałam skorzystać z ubezpieczenia.
Ale owszem. Zrobiłabym to jeszcze raz.
W imię marzeń silniejszych niż strach.