Raz na jakiś czas dopada mnie ochota zrobienia porządków w swojej przeszłości. Grzebię w starych pudełkach, wyciągam pamiętniki i śmieję się, czytając o swoich beznadziejnych miłościach. Wyrzucam niektóre pamiątki i niepotrzebne świstki. Dzielę zdjęcia na foldery, część z nich drukuję, kupuję albumy i oglądam potem co święta. Przeglądam profile znajomych, sprawdzam listę kontaktów. Czasem odważę się i napiszę po wielu miesiącach. Czasem umówię się na spotkanie. A czasem zostawiam to na kiedyś.
Ostatnio naszła mnie chęć, by raz na zawsze uporać się ze wspomnieniami od czasu rozpoczęcia studiów aż po dziś. Zaczęłam przeglądać archiwum i czytać konwersacje z osobami, które kiedyś były mi bliskie. Czas, jaki dzieli tamte rozmowy od dzisiaj, pozwolił mi spojrzeć na sprawy z dystansu. Może w liceum miałam więcej rozumu, może mniej czasu na robienie głupot. Faktem jest, że przez te trzy lata uzbierało się trochę błędów, niewyjaśnionych kwestii, niepotrzebnych emocji i bezsensownych konfliktów.
Przerażające nie jest jednak to, że wydarzyły się między nami rzeczy, które wymknęły się spod emocjonalnej kontroli, bo to się zdarza – jesteśmy tylko ludźmi. To, co mnie w tym najbardziej przeraża to fakt, że wciąż tych ludzi lubię. I wciąż cenię przyjaźń, jaka była między nami.
A przecież przestaliśmy ze sobą rozmawiać.
CAŁA NASZA PRYWATNOŚĆ SPROWADZA SIĘ DO DURNYCH ROMANSÓW.
Odkąd zaczęłam regularnie korzystać z Messengera – a wierzcie mi, kiedyś byłam wielką fanką nocnych rozmów przez GG – czuję się dziwnie ze świadomością, że każda moja rozmowa jest zapisywana w archwium wielkiego systemu, w którym nie jestem tylko anonimowym numerem – ale osobą publiczną. W tym wielkim sejfie kryją się moje najbardziej intymne emocje, a dostępu do nich chroni marny ciąg liter, cyfr i znaków. Całe nasze prywatne życie nierozerwalnie łączy się z nazwiskiem, miejscem zamieszkania, adresem IP, telefonem i numerem konta.
Nie knuję żadnego spisku. Nie wysyłam nikomu swoich nagich zdjęć. Nawet w razie włamania na konto niewiele mam do ukrycia. Dlatego myślę, że gdyby ktoś po latach wyciągnął tysiące moich rozmów i próbował mnie osądzać, niespecjalnie bym się tym przejęła. Jakoś tak wyszło, że największe bzdury pisałam z miłości albo z wiary w to, że są szanse na miłość. A w miłość czyni nas strasznymi głupkami.
Jedyne, czego mogłabym się zawstydzić, to jakichś przelotnych flirtów sprzed lat i tych banałów, które sobie wypisywaliśmy. Tak łatwo nam było się zgrywać. Tworzyć wizerunek. Ukrywać fakty. Obiecywać spotkania, na które nie mamy najmniejszej ochoty. Pleść kłamstwa, które w normalnej rozmowie – natychmiast zostałyby zdemaskowane. Chwilą wahania. Tonem głosu. Spojrzeniem w bok i drapaniem po nosie.
Kiedyś próbowałam odciąć się od tej flirciarkiej przeszłości, bo wydawało mi się, że mam się czego wstydzić. Teraz myślę, że taka jest specyfika Facebooka – pozwala nam na swobodę dzielenia się myślami, których nie wypowiedzielibyśmy na głos. To tylko zwykłe, ludzkie słabości. Trochę głupoty. Nic więcej.
CZAS FACEBOOKA.
Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Facebook stał się dla mnie głównie narzędziem pracy. Jasne, korzystam z grupy ze studiów i tej, na której znajdują się oferty wynajmu mieszkań. Ale większość czasu po zalogowaniu poświęcam tworzeniu krótkich wpisów, przeglądaniu tablic osób, które mnie inspirują, sprawdzaniu nowinek w social mediach i odpisywaniu na komentarze. Powiązałam swoją działalność w sieci – z blogiem. Definitywnie.
Ucierpiały na tym znajomości, które utrzymywałam głównie przez Internet. Odechciało mi się zaczynania rozmów od: „Hej! Co tam u ciebie?”, bo i ludziom odechciało się na takie wiadomości odpisywać. W sumie się nie dziwię – po wielu miesiącach bez rozmowy na żywo, znajomości stają się pobieżne i przestają mieć głębszy sens. Ale z drugiej strony trochę mi żal. Dziś mam tylko wieloletnich przyjaciół, z dawnych koleżanek i kolegów niewiele zostało.
A przecież nawet jeśli te znajomości były mniej ważne, to wcale nie mniej potrzebne.
Kiedy moje rodzeństwo spotyka dawno niewidzianych znajomych ze szkoły, zatrzymują się, rozmawiają i nikt nie ma pretensji o brak kontaktu. A my? Już mijamy się na ulicach, przechodzimy na drugą stronę, unikamy swojego wzroku. Bo jakoś tak głupio, że kontakt się urwał, kiedy każdego mamy na wyciągnięcie ręki, a rozpoczęcie rozmowy to jedno kliknięcie.
Zdążyliśmy już zapomnieć o tym, jak kiedyś budowaliśmy relacje. Jak reagowaliśmy na ciche odsuwanie się przyjaciół. Jak rozwiązywaliśmy konflikty. Nieporozumień było trochę mniej.
Ciężkie dla przyjaźni są czasy Facebooka.
JEDYNA SZANSA POPRAWY.
Jakiś czas temu między mną a moim przyjacielem doszło do sprzeczki i byłam niemal pewna, że już pozamiatane. Ale potem on zaproponował spotkanie, a ja się natychmiast zgodziłam. Wiedziałam, że nie ma innej opcji, by się pozabijać albo wszystko sobie wyjaśnić. I miałam rację. Po 10 minutach między nami grało jak dawniej. On przeprosił. Ja przeprosiłam. Napiliśmy się wina, pożarliśmy pizzę, pośmialiśmy się jak dzieci, obgadaliśmy wszystkie problemy i zaplanowaliśmy kilka wspólnych rzeczy.
Można się dogadać? Można.
Zastanawiało mnie tylko jedno. Dlaczego żadne z nas nie zadzwoniło do drugiego, żeby porozmawiać jak człowiek z człowiekiem i załatwić sprawę wcześniej? Gdyby odczytywanie cudzych intencji na podstawie samych słów było takie proste, zrozumienie, co autor miał na myśli, zajmowałoby nam pięć minut, a nie dwanaście lat.
Ktoś źle odczyta ton wypowiedzi. Ktoś jest zmęczony. Ktoś ma inne problemy. Ktoś woli milczeć, niż kłócić się przez fejsa.
Dlaczego tak trudno wychodzić naprzeciw tam, gdzie zachodzą nieporozumienia?
JAK WYBACZAĆ LUDZIOM?
Te wszystkie nastoletnie afery o to, że ktoś kupił tę samą bluzkę. I że nosi taką samą fryzurę. Te łzy wylane przez facetów, którzy nie potrafili podjąć decyzji i obrażanie na koleżankę, że odbiła nam chłopaka. To robienie z siebie ofiary własnej naiwności, to zaufanie oddawane bez zastanowienia. To serce inwestowane w ludzi, których tak mało znaliśmy. Te zemsty i plotki, i krzywe spojrzenia. To wszystko jest tak głupie, jak głupie są nasze kłótnie przez fejsa.
Wiecie, o czym będziemy opowiadać wnukom? O innych ludziach. O wspólnych przygodach i przeżyciach. O długich rozmowach pod niebem pełnym gwiazd nad Wisłą. O piwkach wypitych przed maturą tam, gdzie nie sięga wzrok straży miejskiej. O leżeniu wieczorem na rozgrzanym asfalcie tuż przed nadchodzącą burzą. O tym, jak sobie wybaczaliśmy błędy i wiele tygodni milczenia. O tym, jak znowu uwierzyliśmy w człowieka.
Dajmy sobie szansę. Nie piszmy, spotkajmy się. Nie zachowujmy się jak dzieci. Przestańmy się blokować. Nie usuwajmy się ze znajomych tylko dlatego, że raz się nie zrozumieliśmy. Nie przekreślajmy tysięcy słów, wspomnień i spotkań przez jedną, nieudaną konwersację.
Przestańmy tyle pisać. Zacznijmy ze sobą rozmawiać.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)