Siedzę na balkonie w granatowym kombinezonie rodem z lat 80. Na głowie mam burzę loków a’la Julia Roberts, na paznokciach czerwony lakier, a na powiekach złośliwą kreskę. Nagie stopy trzymam na barierce w wygodnej pozie luzaka i popijam uspokajającą, zieloną herbatę. Może i byłabym dziś seksowna, gdyby nie różowe blizny i siniaki – pozostałości po wypadku. Może i byłabym seksowna, gdybym nie była niespójna.
Wargami muskam brzegi kubka, który jest ze mną od prawie czterech lat. To sentymentalne, bo dał mi go kiedyś ktoś bardzo ważny. Piję z niego zawsze, gdy potrzebuję zewnętrznej zmiany. I gdy, po prostu, potrzebuję się uspokoić i pobyć sama.
Są dni, w których skaczę przed lustrem z radości, bo stało się coś, czego w głębi ducha bardzo pragnęłam i takie, w których długo płaczę w czterech ścianach.
Bywa różnie.
Czasem zrywam się i biegnę przed siebie, krople potu zalewają mi twarz. Czasem chwytam strój i zabieram mamę na basen, i przez dwie godziny stukam długość za długością. Czasem tęsknię za zmysłową rumbą, delikatnym walcem, a czasami za wariacką salsą. Czasem przez miesiąc nie robię nic właściwego. Lubię napić się piwka i zamówić dwie pizze. Na śniadanie jem obiad, a na obiad – kolację. Chodzę spać w ubraniu i pełnym makijażu, tłumacząc sumieniu, że dziś na prysznic jestem przecież zbyt zmęczona.
Bo taka już jestem – niespójna.
W samotne wieczory leżę pod kocykiem z kubkiem kakao i oglądam dziesiąty z rzędu odcinek Przyjaciół, niecierpliwie czekając na moment, w którym Ross znów będzie z Rachel. Na podłodze piętrzą się wtedy stosy papierków i paprochów, a na stoliku – talerze i kubki. I nic nie szkodzi, bo to nie moment na zamiatanie. To moment, by się wzruszyć.
Czasem chwytam za śrubokręt i naprawiam drzwi balkonowe, które wypadły z zawiasów. A potem nucąc Crazy, idę przed siebie, by ze spokojem skoczyć z wysięgnika w dół. Chwytam za rower, jadę jak opętana, aż dochodzi do wypadku. Dzwonię do jednego ze swoich kumpli i z dnia na dzień podejmujemy decyzję o wyjeździe do Zakopanego. Puszczam disco-polo i fałszując okrutnie, chwytam za odkurzacz.
Kocham kwiaty i randki w kawiarni, lubię zakładać szpilki, gdy wiem, że mam dla kogo. Rozczulają mnie mężczyźni, którzy potrafią ujmować uczucia w najpiękniejsze słowa świata. Wierzę w miłość – w jej siłę, nieprzewidywalność, w jej głębię i magię. Z łatwością wzruszam się na filmach, ale nie płaczę, gdy mi smutno przez codzienność.
Bywa, że odwołuję zmianę w pracy, bo wystraszę się apokaliptycznej pogody i pustki na ulicach. A czasem bywa, że jestem twardzielką i stoję za barem oblepiona plastrami, z łokciem owiniętym bandażem i rozległą raną na ramieniu. Bywa, że jestem agresywna i tylko czekam, by komuś przywalić. A czasem bywa, że z tęsknotą myślę o kimś, do kogo mogłabym się przytulić.
Już zawsze będę niespójna. Taka już jestem: romantyczna i konkretna, słodka i chłopięca, pracowita domatorka, spontaniczny leniuszek. Strony medalu zawsze są dwie.
Każdy z nas zasługuje na to, by spotkać kogoś, kto zachwyci się jego charakterem.
Autorem zdjęć jest Joshua Rawson Harris.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)