TEKSTY

Kiedyś zrobię sobie tatuaż.

Kiedy byłam w liceum, marzyłam o tym, by przenieść się do XIX wieku – chodzić w gorsetach i długich sukniach, a na bale przez zimowe drogi jeździć dorożką. Chciałam nie tylko pisać, ale nawet mówić językiem literackim, zachowywać się jak dama i wyglądać jak dama. Byłam oczarowana wartościami tamtych czasów – pierwszą miłością, która trwała aż do grobowej deski, dobrymi manierami, zasadami, od których nie było ustępstw.

Miałam klapki na oczach i pomijałam wszystko to, co w tamtych czasach było złe. Na czele z małżeństwami aranżowanymi i ograniczonymi możliwościami uzyskania wykształcenia wyższego przez kobiety. Wydawało mi się, że życie dziesiątki lat temu było przepełnione dobrocią i pięknem, a dziś mamy tylko upadek człowieczeństwa, kryzys wartości i nadciągającą apokalipsę.

Cieszę się, że teraz mam na ten temat zupełnie inne zdanie.

NIE MA LEPSZYCH I GORSZYCH CZASÓW.

Dziś możemy się cieszyć dobrymi, szczerymi, prawdziwymi relacjami pełnymi czułości i wzajemnej wyrozumiałości. Mamy lepszy kontakt z bliskimi – nawet tymi, którzy mieszkają setki i tysiące kilometrów od nas. Zmniejszenie dystansu w relacji dziecko-rodzic pomogło nam zbudować więzi jeszcze bardziej ścisłe, szczere, odporne na przeszkody. Nikt już nikogo nie chce wydziedziczać.

Nie jesteśmy wydawane za mąż w wieku lat szesnastu. Nikt nam nie każe poślubiać mężczyzn starszych od siebie ani takich, którzy nie pociągają nas seksualnie. Nikt nas nie zmusza do tego, by z nimi współżyć i rodzić im dzieci. Nikt nie sprzedaje naszej urody bogatym magnatom, nie mówi nam, że woli zobaczyć nas w grobie niż na rozprawie rozwodowej. Nikt nam nie wmawia, że miłość ma twardą rękę i trzeba znosić agresję, alkoholizm i zdrady tych, którym przed ołtarzem powiedziałyśmy „Tak”.

A nawet jeśli trafiamy na takich ludzi, to wyjątki. I mamy do kogo przed nimi uciekać.

Z jednej strony żyjemy w skrajnie zanieczyszczonym środowisku. Ale to nie jest wina naszych czasów. Głęboka ingerencja człowieka w naturę zaczęła się już w trakcie rewolucji przemysłowej. To nie jest też wymysł XXI wieku, by kurę na rosół zabijać waleniem nią o ścianę, a rozszczekanego psa – kawałkiem metalowego pręta. Ale ludzi walczących o prawa zwierząt jest więcej. I rosną w siłę.

Każda epoka walczy z innym złem.

Każda walczy o inne dobro.

TU I TERAZ.

Kiedyś byłam przekonana, że nigdy nie pojadę na żaden festiwal. Teraz marzę o tym, by wybrać się na Open’era. I będę śmiać się z tych wszystkich ludzi, którzy zapytają, czy nie boję się, że ktoś mi czegoś dosypie. Jakby nie mógł mi dosypać w pierwszym lepszym barze w sekundę, gdy zejdę z krzesła przywitać się z koleżanką. Cieszę się, że mogę robić rzeczy, które  podnoszą mi poziom adrenaliny – skakać na bungee, jeździć w długie trasy, biegać dziesiątki kilometrów. To dzisiejsze czasy sprawiają, że mam takie opcje. 

Kocham literaturę pozytywizmu i Młodej Polski. Uwielbiam Gałczyńskiego, Przyborę, Osiecką. Ubieram się w dżinsy i białe bluzki jakbym urwała się z lat 90. Czasem słucham Bee Gees, Abby i Aerosmith. Ale nie chcę być jak ci, którzy wolą palić w piecu i wdychać smog, tylko po to, by mieszkać na Kazimierzu ani jak ci, którzy wchodzą na YT tylko po to, by napisać: „I was born at the wrong times”

Wolę być tu i teraz, zamiast marzyć o tym, że ktoś wyczaruje wehikuł czasu.

MOJE CIAŁO JUŻ OPOWIADA HISTORIĘ.

Gdybym miała ładniejsze ciało, to tatuaż miałabym już dziś.

Mam bardzo dziwny typ skóry – z jednej strony nie należę do szczuplutkich, długonogich dziewczyn, których nogi pozbawione są grama tłuszczu, z drugiej – moja skóra jest niezwykle blada i cienka, podatna na mróz i drobne zranienia, po których zostają mi blizny.

Lubię tą na wierzchu lewej dłoni, którą zrobiłam sobie tuż po tym, jak poślizgnęłam się na podwórku salki katechetycznej, grając w berka z dzieciakami z klasy. Lubię tą rozległą, okrągłą na prawym ramieniu i tą ciągnącą się przez łokieć, które zostały mi po sierpniowym wypadku na rowerze, bo zbyt szybko, zbyt wściekle jechałam. I tą z zeszłej jesieni, gdy biegłam 10 km z Ruczaju na Krowodrzą Górkę, by skończyć projekt 100 km i wywróciłam się przy Nowym Kleparzu.

Lubię tę świeża, najnowszą, jeszcze niezagojoną ranę na plecach, po szwach, które wyciągnęła mi koleżanka z uczelni. I tą podłużną, na lewej ręce, ciągnącą się od ramienia do łokcia, która została po tym, jak poślizgnęłam się i wpadłam na kaloryfer podczas gry w kosza. I te malutkie, ledwie widoczne na obu dłoniach – po kotku, z którym teraz mieszkam i wszystkich naszych niezbyt ostrożnych zabawach.

Lubię swoje blizny. To one opowiadają historię.

KIEDYS ZROBIĘ SOBIE TATUAŻ.

Może gdybym miała ładniejsze, bardziej doskonałe ciało, już dziś miałabym kilka. Przypominałyby mi cudowne miejsca, które zwiedziłam albo ludzi, którzy byli dla mnie ważni. Bo przecież nie jestem fanką tatuaży ze względów estetycznych. Nie zachwyca mnie rękaw z kwiatów, czaszka na tyłku, pierścienie na palcach ani sznur gwiazd na udzie. Podobają mi się te, których nie widać na pierwszy rzut oka, których symbolikę zna tylko osoba, która je nosi.

Nikomu nie muszę udowadniać, że jestem twardzielką, bo kazałam sobie narysować cos na ciele. To blizny opowiadają moją historię. Tatuaż, który zrobię, będzie dla mnie zawsze znakiem czasów, w których żyję. I kluczem łączącym największe sekrety z miłoscią mojego życia, symbolem wartości, jakie były w nim najważniejsze.

Chcę być tu i teraz. Nie tam i kiedyś.


Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)

                                                                                                                                      

You Might Also Like