Jeśli zaczniesz oceniać rybę pod kątem jej zdolności wspinania się na drzewa, to przez całe życie będzie myślała, że jest głupia.
Darryl Anak
Pamiętam tę imprezę, jakby wydarzyła się wczoraj. Początek jesieni, kameralna parapetówka, ludzie z różnych środowisk. I ja – tuż przed decyzją, którą po raz pierwszy przyszło mi skonfrontować z cudzą krytyką. To wtedy – przy drewnianym stole i ostatnim kieliszku wódki, jaki wypiłam w życiu – powiedziałam głośno, że zamierzam wziąć urlop dziekański i zrezygnować ze studiów.
I bomba wybuchła.
Bo oto wyszło na jaw, że każdy kiedyś chciał rzucić studia. Po pierwszym semestrze, po pierwszym roku albo chwilę po tym, jak zaczęły się przedmioty bezpośrednio związane z przyszłym zawodem. Każdy to przerobił, każdy wie, jak to jest, każdego czasem ogarnia zwątpienie albo głębszy kryzys.
Ale większość z nas nigdy nie rzuca swojego kierunku, przeciwnie – na oparach motywacji i najniższej średniej dociąga do końca. I nie ma w tym głębszej idei, przesłania, że nie warto się poddawać zbyt szybko. Chodzi tylko o to, by wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i za te pieniądze, które rodzice już na nas wydali.
Kasa to zawsze dobry argument, by nie być mięczakiem.
*
Słuchając o mojej decyzji i całej krytyce swiata, jego mama zapytała mnie:
– A na co ci ta psychologia, dziewczyno? Co ty będziesz po niej robić?
– Będę psychoterapeutą małżeńskim – odparłam spokojnie.
Zrobiła kwaśną minę. Nie spodobała jej się wizja takiej synowej.
– Zapisać panią na terapię? – wyszczerzyłam zęby.
LUDZIE, KTÓRZY BIORĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
Poznaliśmy się kilka tygodni po rozpoczęciu roku akademickiego, kiedy ja zaczynałam polonistykę, a on urlop dziekański. Wziął go chwilę po tym, jak nie zdał drugiego semestru i zarzekał się, że poprawi te dwa przedmioty, wróci na studia, a potem ukończy je w blasku chwały. Ceniona na świecie uczelnia wkróce miała mu zagwarantować dobrze płatną pracę. W rzeczywistości zabrała mu kawał młodości.
Spotkałam go ponownie dwa lata później. Rocznikowo powinien własnie kończyć czwarty rok, ale wciąż był na drugim. I to nie dlatego, że zmienił kierunek i zaczął zabawę od nowa. Powtarzał pierwszy rok, zaliczył, poszedł na drugi, nie zdał, powtarzał drugi rok. Na trzeci dostał się na warunkowym.
Był doskonałym przykładem osoby, która ciągle robi to samo, spodziewając się innych efektów.
Gdyby to chociaż dawało mu szczęscie. Gdyby nie było okupione ciężką pracą. Gdyby przyczyna leżała w imprezach, lenistwie albo poważnych kłopotach.
Na jego miejscu już dawno zrozumiałabym, że się do tego nie nadaję.
*
Mój przyjaciel ostatnio poznał wspaniałą dziewczynę. Dokładnie taką, jakiej szukał – nie damę, a dobrą kumpelę. Inteligentną, zabawną, wyluzowaną. Wyobrażał sobie ich wspólną starość – jak spędzają razem czas, docinając sobie raz po raz z bujanych foteli. Był taki zachwycony, że w jej cudowność uwierzyłam mu na słowo, ale na wszelki wypadek zapytałam, co studiuje.
– Finanse i rachunkowość – odpowiedział. – Ale we wrześniu ma dwie poprawki.
– Tak? A z jakich przedmiotów? Ze statystyki pewnie, co? – zapytałam współczująco.
– Nie, z finansów i rachunkowości.
Może jestem ograniczona, ale czegos tu nie rozumiem.
*
Poszłam na polonistykę z nastawieniem, że jestem tam tylko na chwilę. W lutym miałam złożyć podanie o poprawę matury, w maju przejsc do czynów, a w lipcu dostać pozytywny wynik rekrutacji na wymarzony kierunek. Ale tygodnie mijały, a ja coraz rzadziej myslałam o zmianie planów, coraz bardziej wkręcałam się w zajęcia i coraz mniej miałam pomysłów na to, co innego mogłabym w życiu robić.
Dopiero gdy oblałam literaturę z pierwszego roku, a drugi rok okazał się być wypełniony nią po brzegi, zaczęłam znów się zastanawiać. I przyjęłam do wiadomosci, że się nie nadaję, pogodziłam się z porażką i poszłam dalej, by znaleźć swoją drogę.
RÓŻNE ŻYCIA.
W lipcu mój kolega obronił pracę dyplomową z prawa i dostał się na aplikację. Pięć lat wycieńczających studiów z ziomeczkami biegającymi na wydział w garniturach. Mnóstwo nauki i zero życia prywatnego, rezygnacja z pasji i dodatkowej pracy. Tysiące razy chciał to rzucić. Ale dzis jest diablo zadowolony z siebie. Przetrwał. I chce pracować w zawodzie.
To nie jest tak, że żyjąc swoim poprzednim życiem, byłam jakos szczególnie nieszczęsliwa. Byłam bardzo szczęsliwa. Po prostu nie wyobrażałam sobie, że mogłabym być jeszcze szczęsliwsza. A okazało się, że mogę. Mogę wychodzić z domu każdego dnia z usmiechem, a nie miną męczennika. Mogę wracać po wielu godzinach zajęć, mając dodatkową energię na bieganie, zamiast marnować ją na stres w ciągu dnia. Mogę mysleć, że interesuje mnie wszystko i radosnie chodzić na każdy wykład.
Każdy z nas za parę lat może nie czuć satysfakcji z zawodu. Jedni wolą się podporządkować. Inni zaryzykować i powalczyć o nieznane więcej. Ale to, jakie decyzje podejmujemy, nie zależy od wagi kryzysu, tylko od naszych przyzwyczajeń.
Mamy te same kryzysy. Tylko zupełnie różne życia.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.