Naprawdę lubię mężczyzn. Może nawet bardziej niż kobiety. Zachwycam się ich ustami, dłońmi, ramionami, szerokimi klatkami, wyrazistymi szczękami. Uwielbiam ich prosty, logiczny tok myślenia, wierność swoim sprecyzowanym charakterom, działanie zgodnie z tym, czego pragną.
Przez dziesięć ostatnich lat próbowałam zrozumieć sposób, w jaki czują i to, jak myślą. Przeczytałam na ten temat stosy książek i artykułów, przeprowadziłam setki rozmów, które potem skrzętnie zapisywałam w pamiętniku. Broniłam ich intencji, wzruszalam się ich wrażliwością, wspierałam tych, którym brakowało pewności siebie.
Po tych wszystkich latach trzymania męskiej strony mam jeden wniosek.
Nigdy nie dam sobie wmówić, że kobiety i mężczyźni jadą na tym samym wózku.
Może jedziemy w podobnym kierunku i mamy podobne perspektywy. Może łączą nas te same marzenia i ambicje. Może nawet walczymy o te same stanowiska, osiągamy podobne wyniki i mamy identyczne pasje.
Ale prawda jest taka, że dzielą nas różnice, których nie da się przeskoczyć. I żadna deklaracja równości nam nie pomoże.
JESTEŚMY PEŁNE SPRZECZNOŚCI.
Wmawiamy sobie, że jesteśmy twardzielkami, ale to nieprawda. Spisujemy listę metod na poprawę humoru, a potem często tam zerkamy. Tłumaczymy tych nieco bardziej wrażliwych i próbujemy ich pocieszyć, a potem płaczemy, że odeszli pewniejsi siebie niż my. Marzymy o miłości, która rozwinie się powoli, a potem zakochujemy się z łatwością i zdecydowanie zbyt szybko. Wzruszają nas proste gesty. Jeden uśmiech, dwa dołeczki. Włosy zmierzwione ręką.
MOŻEMY PRÓBOWAĆ PRZECZYĆ.
Ale pokażcie mi mężczyznę, który wyskoczy spod prysznica, słysząc, jak wibruje telefon na jego pralce i rozgorączkowany zacznie odczytywać ostatnie wiadomości. I przez piętnaście minut brzeg wanny będzie boleśnie wbijał mu się w tyłek, na pośladkach odciśnie się frotowy wzorek, podczas gdy zimne krople będą ściekać po jego karku i plecach. A potem na koniec wytrze się mokrym ręcznikiem.
Pokażcie mi go.
Pokażcie mi mężczyznę, który po treningu zgrzany wniesie dwie ciężkie siaty na czwarte piętro, postawi je za drzwiami i pierwsze, co zrobi, to wyjmie telefon. I widząc, że nieodebrane połączenie sprzed 30 sekund pochodzi od jego kobiety – natychmiast oddzwoni. A potem naleje sobie kieliszek wina i z głębokim westchnieniem będzie zbierał te cieknące mrożonki, marząc o prysznicu.
Pokażcie mi takiego mężczyznę.
MY WCIĄŻ SIĘ NA TYM ŁAPIEMY.
Ciągle mamy nadzieję. Ciągle odgrzebujemy uczucia sprzed lat. Ciągle wierzymy w prawdziwą miłość, w dwie połówki, w przeznaczenie. Ciągle czegoś szukamy, ciągle o coś walczymy. Ciągle chcemy więcej.
Lecz choćbyśmy były najlepszymi, pijanymi fitnessiarami, nigdy nie uderzymy mężczyzny tak, że się przewróci. Choćbyśmy próbowały naprawdę mocno, nigdy nie stworzymy medycyny, która pozwoli nam regulować narodziny i co drugą ciążę na zmianę nosić ze swoim partnerem. Choćbyśmy próbowały wierzyć w dobre geny i zdrowy tryb życia, nie będziemy nigdy atrakcyjne na starość.
Nasze piersi nie będą na zawsze jędrne, nie spłodzimy dzieci po siedemdziesiątce i nie pozbędziemy się skłonności do celluitu. To my nie możemy mieć młodszych partnerów, choć Wy możecie mieć młodsze kochanki. Nigdy nikt nie zdejmie nam z barków przekonania o porażce, gdy rozpadnie się nasze małżeństwo. I nie usprawiedliwi nas, gdy jako piętnastolatki zajdziemy w ciążę, choć o Waszym w tym udziale świat może nigdy nie usłyszeć.
Nie jesteśmy tak silne. Nie jesteśmy tak traktowane. Nie mamy takich szans i takich predyspozycji.
Tak już po prostu jest.
CHCEMY WIĘCEJ.
Nie chcemy tylko być atrakcyjne. Nie chcemy słyszeć, że mamy zgrabne tyłeczki, słodkie usteczka i ładne piersi, ale za to – trudne charaktery. Nie chcemy zastanawiać się, czy jesteśmy łatwe, co pomyślicie o nas jutro ani jaka jest dobra odpowiedź na pytanie, ilu miałyśmy facetów.
Chcemy być kochane. Z całą przeszłością, z naszymi porażkami i z tym, co dopiero nadejdzie. Chcemy empatii. Chcemy przytulać tych, którzy potrzebują ukojenia. Chcemy parzyć kawy, karmić, leżeć w milczeniu. Pragniemy nie bać się ciszy zwiastującej burzę.
PRZYKRO MI, PANOWIE.
Jesteśmy inni. Zamiast próbować walczyć z tymi różnicami, zamiast szukać ideałów i po dziesięciu latach poszukiwań ogłaszać kapitulację, musicie nauczyć się z nami żyć.
Musicie nauczyć się funkcjonować z naszą czułością i naszą troską. Musicie nauczyć się dbać o nas tak, byśmy czuły, że jesteśmy jedyne, a nie – że tego kwiatu jest pół światu. Musicie nauczyć się kochać nas takimi, jakie jesteśmy – z siwymi włosami tuż po dwudziestce, piersiami, które obwisną.
Robimy wszystko, by Was zrozumieć. Nawet jeśli udaje nam się usprawiedliwić każdy Wasz nieodpowiedni gest i każde złe słowo – gorszym dniem, jaskinią, problemami w pracy, gorszym zdrowiem – to nie oznacza, że nie odejdziecie.
Chcemy więcej. Chcemy czuć, że świat zachwyca się nami, tak, jak my zachwycamy się Wami. Mamy dość krytyki, dosyć komentarzy o ładnych nogach, ale brzuchu takim-sobie. Chcemy, by świat nas kochał tak, jak my kochamy Was.
Jesteśmy kobietami. Chcemy więcej.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)