Trampki, szminka, kubek termiczny w dłoni. Czarny plecaczek, w którym niosę wegetariańską szamę. Prócz tego – świeże notatki zrobione w nocy, czysty blok kartek na wykłady, fragmenty podręczników. Kalendarz i biografia twórcy Nike do poczytania podczas dwóch godzin spędzonych w tramwaju.
Na sobie mam wygodne spodnie, które odstają od brzucha, gładką, pasującą do wszystkiego bluzkę, luźny sweter. W uszach białe słuchawki, na głowie burzę loków, na ramiona zarzucony płaszcz.
Każdy poranek jest podobny do poprzedniego. Świeci słońce, nadciąga wiosna, a ja wciąż wierzę, że uda mi się zrealizować wszystkie plany i cele wyznaczone na ten dzień.
Przecież lubię swoje życie. Lubię w nim siebie. Jestem szczęśliwa.
Ale do czasu.
*
Nie widziałyśmy się kilka tygodni, może kilka miesięcy. Ona wstępnie tłumaczy się pracą, ja wstępnie studiami. W końcu obie znajdujemy czas, siadamy uśmiechnięte i rozluźnione, otwieramy czerwone wino. Rozmawiamy o tym i o tamtym, o ludziach, których lubimy i tych, którzy za nami totalnie nie przepadają. Tu dobrze, tu źle, tu tak, tu inaczej.
I wtedy pada sakramentalne: To co, poza studiami i blogiem, nic więcej nie robisz?, a ja szybko liczę do dziesięciu. Blog to pół etatu pracy kreatywnej. Studia to wykłady, ćwiczenia, dziesiątki i setki stron czytanych w domu i długie, nocne godziny robienia notatek. Bieganie to trzy treningi 10-15 kilometrowe tygodniowo, połączone z dodatkowym czasem na rozciąganie i masaż.
Zaciskam palce na nóżce kieliszka, patrzę jej w oczy i mówię z głębokim westchnieniem:
– Tak. Poza studiami i blogiem nic więcej nie robię.
*
Kiedy gaśnie światło, z cienia wychodzą potworki. Te wszystkie sprawy, o których staram się nie myśleć za dnia, bo wiem, że rozregulują mi cały harmonogram, cały misternie ułożony plan. Po piętnastu minutach gapienia się w ciemność, puszczam muzykę, która mnie otula, uspokaja, wycisza. Jeden utwór. Trzeci. Piąty.
W końcu na moment zasypiam. Pierwszy raz otwieram oczy po godzinie. Potem kolejnej. I następnej.
Rankiem budzę spięta i obolała po nocy pełnej koszmarów.
*
Są ludzie, którzy nie potrafią rozmawiać o miłości i wyrażanie uczuć sprawia im ogromny kłopot. Ja nie lubię rozmawiać o problemach, ale wiem, że czasem trzeba przyznać się, że są. W przeciwnym razie świat będzie wierzył w utopijną wizję cudzego życia, w którym szczęście jest wartością trwałą i niezmienną.
Jestem dorosła i gdy mówię, że jest mi ciężko, nie stosuję wobec siebie taryfy ulgowej. Ale uśmiecham się, bo nie widzę powodów, by obarczać cały świat swoimi troskami. Gdy wiem, że na pewne sprawy nie mam żadnego wpływu, robię swoje tak długo, aż starczy mi sił.
Czasem codzienność to smutne telefony, łzy najbliższych, bezsenne noce. To pizza jedzona na śniadanie i butelka wina wypita w samotności. To sen, który nocą nie chce nadejść, a za dnia dopada przy nauce albo pracy. To plany, które sypią się jak zamki z piasku.
Czasem na codzienność wpływa jeden moment. Ten, w którym gasną wszystkie światła.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)