TEKSTY

Proszę, wspierajmy się nawzajem.

Proszę, wspierajmy się nawzajem.

Na początku za nim nie przepadałam. Byłam tradycjonalistką, szukałam w tekstach patetyzmu, metafor, języka poezji. Drażnił mnie jego lekki styl i prostota, podział tekstu na podtytuły i nieuzasadnione akapity. Nie wierzyłam w blogi, chciałam uciec od nowoczesności, czytałam stosy starych książek i uwielbiałam zapach papieru. Minęło kilka miesięcy, zaczęłam szukać, przeglądać, coraz mocniej się zagłębiać, aż w końcu znalazłam swoje miejsce w sieci, postawiłam stronę i zaczęłam pisać. A on stał się jedną z moich największych inspiracji.

Poznaliśmy się pół roku pózniej na jednej z konferencji, przybiliśmy piątkę i zamieniliśmy parę zdań. Nie uwierzyłam, gdy powiedział, że kojarzy mnie z sieci i podoba mu się to, co robię. Pózniej napisał do mnie w lipcowe popołudnie, że chce się spotkać, wyskoczyć na piwo, pogadać i trochę mi pomóc. Bo choć minęło trochę czasu i napisałam dziesiątki nowych tekstów, wciąż nieudolnie prowadziłam swoje kanały społecznościowe i nie potrafiłam zdobyć czytelników.

Ubrałam sukienkę, wsiadłam do pociągu i kilka godzin pózniej siedzieliśmy przy małym stoliku w jednym z topowych tap-barów. I tak zaczęliśmy naszą pierwszą, długą rozmowę – o studiach, rodzinie, slow life, blogowaniu i social mediach. Znał moje teksty, widział, co i jak robię w Internecie. I dlaczego robię to zle.

W pewnej chwili przyjrzałam się mu uważnie i w końcu zapytałam, dlaczego mi pomaga. Bez momentu wahania odpowiedział, że jemu też ktoś kiedyś pomógł. Niczego ode mnie nie chciał poza obietnicą, że ja też pewnego dnia podam to dalej i bezinteresownie pomogę komuś słabszemu od siebie. Bo tak to działało w blogosferze dawniej. I tak powinno działać zawsze.

Zaskoczył mnie. I dał mi do myślenia. O ileż świat byłby lepszy, gdyby wszyscy w swojej interesowności wierzyli w dobro, które się zapętla. I to nie tylko w sieci, ale w życiu w ogóle. 

CZASY SIĘ ZMIENIŁY.

Dziś internetowe realia wyglądają tak, że nie mamy szans przebić się do większego grona bez prowadzenia osobnej strony na Facebooku, a najlepiej kilku niezależnych kont w różnych social mediach. Dodatkowo oczywiście najlepiej mieć newsletter i firmową skrzynkę mailową. Na każdy z kanałów konieczny jest pomysł, na każdym trzeba tworzyć niebanalną tresc, która nie zanudzi czytelników i sprawi, że zechcą obserwować nas wszędzie. Musimy bawić, musimy uczyć, musimy dostarczać emocji każdego dnia. Regularnie, oryginalnie, spójnie z wizerunkiem.

Jeszcze kilka lat temu Facebook był wolny od reklam. Ale czasy się zmieniły, kiedy blogerzy zaczęli zarabiać dzięki społeczności zgromadzonej głównie w social mediach. Do sieci wkroczyły banki, marki odzieżowe, firmy świadczące cały wachlarz usług. Mark zrozumiał, że na jego platformie rozkręcają się setki, tysiące małych biznesów i wyszedł z założenia, że skoro my zarabiamy dzięki Facebookowi, to jemu także należy się pewien procent naszych zarobków.

Tak powstał menadżer reklam podpięty pod strony na Facebooku, na którym można było kilkakrotnie zwiększyć ilość odbiorców, do których trafiały nasze wpisy i linki do blogów. Na początku jedynie za niewielką opłatą, ale z czasem musieliśmy wydawać coraz więcej i więcej, by uzyskać podobne efekty. I dobrnęliśmy do punktu wyjścia.

Choć ten, kto polubił nasze strony i wyraził chęć obserwowania, jest wyraznie zainteresowany naszą treścią, dla Facebooka nie ma to najmniejszego znaczenia. Dziś bez utworzenia reklamy i opłaty wynoszącej od kilkudziesięciu do nawet stu złotych miesięcznie nasze wpisy nie docierają do nawet połowy zgromadzonej społeczności. 

W praktyce oznacza to tyle, że po dwóch dniach na tablicy i dziesiątkach reakcji moje posty docierają do nieco ponad 2 tysięcy osób, choć moja strona jest polubiona przez grubo ponad 4,5 tysiąca fanów.

DLATEGO MUSIMY SIĘ PROSIĆ.

Jeśli kilka razy z rzędu w zaden sposób nie zareagujesz na podrzucane przeze mnie treści, Facebook stopniowo będzie wyłączał pojawianie się moich postów na Twojej tablicy. W ich miejsce wkroczą reklamy firm, które mogą odpowiadać Twoje potrzeby – reklamy opracowane na podstawie wrzucanych ostatnio do Google haseł. Czerwone sukienki, czarne szpilki, czerwone laborgini.

Mamy dwa rozwiązania. Możesz wejść na fanpage, kliknąć w ikonkę „Obserwowanie” i wybrać opcję „Wyświetlaj najpierw”, by pozostać ze mną w kontakcie. Albo dołączyć do mojej grupy na Facebooku, bo tam jeszcze nie tną nam zasięgów tak konsekwentnie.

Potrzebuję tego. Naprawdę.

INACZEJ ZGINĘ W TYM TŁUMIE.

Od kilku miesięcy regularnie cytaty z moich wpisów krążą po sieci. Bardzo często są podpinane pod gigantyczne fanpage’e, które gromadzą setki tysięcy fanów, chociaż bazują na cudzych zdjęciach i tekstach. Zdania wyjęte w całości z moich tekstów z dopiskiem „Zródło: Internet” lądują na stronach, które mają po 214 tys., 146 tys. i 46 tys. fanów – i to są przykłady tylko z pazdziernika. I zdobywają odpowiednio 1200, 1200, 1600 polubień i 150, 150, 122 udostępnienia w 36 godzin.

Tymczasem admini, którzy nigdy nie słyszeli, co oznacza brak zasięgu, nie odpisują na komentarze i nie odpowiadają na wiadomosci. Dla odbiorców liczą się słowa, a nie historie, które je tworzą. To oznacza, że ja, jako autorka, przestaję być ważna.

Przez ostatnie dwa lata gromadziłam cudowną, oddaną społeczność. Odpisywałam na wszystkie maile, odpowiadałam na każdą wiadomość i każdy komentarz, choć na samym blogu są ich setki. Nie spotkałam się z hejtem, a jeśli już – to utonął w morzu ciepłych słów. I teraz okazuje się, że w tym całym procesie twórczym mogłabym w ogóle nie istnieć. Bo lajki liczą się bardziej niż sama sztuka.

Nie wiedziałabym o tym, gdyby czytelnicy nie znali moich tekstów na tyle dobrze, że widząc niepodpisany cytat z mojej strony, oznaczają mnie w komentarzach i nie pozwalają na to, by ktoś bezprawnie podkradał mi treści.

Dlatego tak bardzo Was potrzebuję.

POZA TYM MAM NIECNY PLAN.

Kilka miesięcy temu zaczęłam podróżować po Polsce i organizować spotkania w róznych miastach. Zapraszam nie tylko swoich czytelników, zapraszam też blogerów. siadamy wygodnie w klimatycznych kawiarniach, zamawiamy kawę, zaczynamy rozmawiać, nie możemy się nagadać aż do zamknięcia. Dodajemy się do znajomych, piszemy wiadomości, spotykamy się następnego dnia albo umawiamy na kawę kilka tygodni pózniej.

Często spotykam się z pytaniem, o czym właściwie rozmawiamy na tych spotkaniach. O facetach, o studiach, o marzeniach, o podróżach, o przyszłości. O psychologii, o włosach, o kobietach, o filmach, o projektach. O przygodach, o znajomych, o social mediach, o działaniu w drużynie, o trzymaniu się razem. I pomaganiu sobie nawzajem.

Im jestem starsza, tym więcej rzeczy nie pasuje mi w rzeczywistości, ktorą się otaczam. Ale zamiast myśleć, że świat jest zły, zamiast snuć się przygnębiona po tym padole łez, próbuję cos zmienić. Nie zawsze działam zgodnie ze swoimi zasadami. Dlatego wiem, że sama nie dam rady, bo jestem tylko człowiekiem. Najważniejsze, by zaszczepić ideę.

Proszę. Pomagajmy sobie nawzajem.


Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, zostaw komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)

                                                                                                                                      

You Might Also Like