TEKSTY

Spokojniej.

Spokojniej.

Minął miesiąc walki o przeżycie jesieni w wielkim stylu i rzeczywistość znów trochę wymknęła mi się z rąk. Najpierw przeziębienie, potem zapalenie krtani, później zapalenie spojówek, a na koniec zapalnie zatok. Zamiast biegania – leżenie w łóżku, zamiast podróży – puste mieszkanie. I jeszcze te pierwsze kilka stów zarobione na wymarzonej pracy, które zamiast na zimowy płaszczyk musiałam wydać na antybiotyki i serię kropel na wszystko. I ten telefon, który od dwóch tygodni znów leży w serwisie i utrudnia mi cały fun z blogowania…

Miałam czuć się jak królowa życia, a zaczęłam czuć się jak staruszka vel marionetka w rękach losu.

Projekty sportowe wzięły w łeb, na bloga zostało niewiele czasu, praca narzuciła mi ogromne tempo życia, a uczelnia dorzuciła kilka obowiązków ponad plan. Trzymałam się dzielnie i biegałam z kąta w kąt z uśmiechem i soundtrackiem La la land na uszach. A potem choroby i ten kryzys światopoglądowy, którego zupełnie się nie spodziewałam. W kilka dni prawdy, w które wierzyłam, całkowicie się zdezaktualizowały.

Przyszła pora na zmiany.

Ale zupełnie nie miałam na nie energii.

DAJMY SOBIE CZAS. 

Nie jestem i nigdy nie byłam fanką pracoholizmu. Nie kosztem doświadczania życia. Każda porażka, każda krytyka i każda kłótnia to dodatkowy ciężar dla organizmu. Nigdy nie uwierzę w to, że mogę zwolnić dopiero wtedy, kiedy w kalendarzu wypadnie kolejne święto, a nie wtedy, gdy będę tego potrzebować. To walka o komfort psychiczny. Obowiązki, wyzwania i cele długoterminowe nie są całym moim życiem. Gorsze momenty to też jego część. I też chcę je przeżyć.

Czasem trzeba sobie trochę odpuścić. Zrobić konieczne minimum, a resztę czasu poświęcić na spanie, leżenie w wannie z gorącą wodą albo czytanie książek pod kocem. Czasem trzeba zaprosić do siebie koleżankę po rozstaniu, zrobić jej herbatę na wypasie i stos placków bananowych oblany syropem z daktyli. I zamiast kremu z pomidorów, zamówić pudełko pizzy, a potem zjeść czekoladę. Rzucić wszystko, co pilne, wyjść z domu i zwyczajnie z kimś pogadać, pijąc nalewkę z malin.

Czasem trzeba dać sobie czas na odkurzenie głowy, zanim ktoś znów wrzuci nas na bieżnię.

ZAOPIEKUJ SIĘ KIMŚ. 

Ale na początek sobą.

Każdego wieczora wchodzę do kuchni i parzę torebkę czarnej herbaty. Na sam środek kubka wkładam równiutko pokrojone trzy połówki plastrów pomarańczy, a po bokach – trzy plastry cytryny i jabłka. Barwię owoce syropem malinowym, dorzucam kilka goździków i z wielkim kubkiem parzącym dłonie idę do pokoju. Otulam się kocem, siadam przed ekranem i robię swoje.  

A gdy to nie pomaga, wtedy rzucam wszystko. Odkręcam kran, przeplatam szum wody z muzyką, zanurzam się w pianie, a łazienkę wypełnia zapach peelingu z kawy. Trochę nieudolnie śpiewam, a trochę milczę, mysląc, że nie jest nawet ważne, która już godzina. Wszystkie zobowiązania są daleko ode mnie.

Chcę być tu i teraz. Nie tam i kiedyś.

ROZSWIETLAM SOBIE DNI, ZAMIAST TONĄĆ W SZAROŚCI.

Zakładam różową kurtkę przeciwdeszczową i różowe kalosze, kupuję ciepły, wściekle pomarańczowy sweter i parasol w emotikony. Zamawiam pościel w palmy i kolorowe kwiaty i kilka poduszek w barwach oceanu. Nie dam się jesieni. Planuję wakacje, daleką podróż na Kubę i myślę o tym, jak będzie pięknie – już niedługo, za jeden moment.

Gdy mam energię, a nie mam nastroju, tańczę na łóżku i śpiewam piosenki z lat 90. I myślę bez wstydu, że oto jestem bohaterką filmu i tylko ode mnie zależy, czy będzie komedią. Mogę uśmiechać się cynicznie, gdy skarbonki wypadają mi z rąk i wzdychać z rozbawieniem, kiedy nie włożę surowych frytek do piekarnika. Mogę mrugać do złośliwego losu zamiast obrażać się, że nie pozwala mi działać zgodnie z planem.

Ale czasem naprawdę nic nie robię. I nie chcę nawet słuchać tych wszystkich ludzi, którzy wystartowali w tym samym momencie i krzyczą do mnie, że mogłabym być tuż obok, a wciąż jestem trzy kilometry za nimi.

Dzięki. Osiągnę wszystko we własnym tempie i nie chcę, by ktokolwiek poganiał mnie jak szczura.

WOLĘ SWOJE ŻYCIE.

Wolę zwyczajność od wielkich sukcesów, przez które ciągle trzeba się poświęcać.

Wolę swoje życie, zamiast cudzych wizji.

Do przodu, do góry pcha nas wizja zdobytego szczytu, odpoczynku w blasku chwały. Żyjemy nadzieją, że pewnego będziemy radośnie opowiadać innym o tym, że warto, że każdy może i wszystko jest możliwe. Ale prawda jest taka, że na szczyt możemy nigdy nie dotrzeć. 

Nie ma jednego przepisu na sukces. Nie ma utartych schematów, które tylko należy powielić, by wygrać walkę.

Mamy tylko siebie i tylko jedno życie.

Czasem to nawet lepiej, gdy jest ci trudno.


Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)

                                                                                                                                      

You Might Also Like