W tym roku dałam ciała. Nie ma co ukrywać. Nigdy nie byłam mistrzynią planowania, ale tym razem poniosłam porażkę na całej linii. I chociaż miałam marzenia, plany i cele, nie spełniłam, nie zrealizowałam żadnego z nich. Trochę z mojej winy. Trochę z przyczyn losowych.
Nie przeprowadziłam się do Warszawy. Nie założyłam własnej firmy. Nie napisałam, nie wydałam, nie zaczęłam żadnej książki. Nie skoczyłam ze spadochronem, tyłem – na bungee ani z klifu – do oceanu. Nie przebiegłam półmaratonu, nie przejechałam rowerem kolejnej długiej trasy, nie zapisałam się na kurs żadnego tańca. Nie pojechałam do Hiszpanii, nie poleciałam na Kubę, a w górach byłam tylko raz – z planowanych sześciu.
Nie spełniłam żadnego ze swoich wielkich marzeń ani żadnego, w którym miałam doświadczenie i przynajmniej część zrealizowanej pracy.
Gdyby tym, co podcięło mi skrzydła, było lenistwo, brak motywacji czy słomiany zapał, byłabym na siebie zła. Ale nie jestem, bo wiem, że sporo spraw było ponad moje siły. Może gdybym była starsza, bardziej doświadczona i oswojona z nieuniknionym, poradziłabym sobie łatwiej. Nie byłam. Cieszyłam się, że przetrwałam jedną, drugą, dziesiątą przykrą sprawę.
Ale to wcale nie oznacza, że ten rok nie przyniósł niczego dobrego. Przyniósł.
Zwykle kompletnie niespodziewanie i niezgodnie z planem.
#1: REZYGNACJA Z PRACY.
Wbrew pozorom to jedna z najtrudniejszych i najlepszych decyzji, jakie podjęłam od jesieni. Świadomie i ze spokojem odeszłam z miejsca, z którym byłam ogromnie związana, choć prawdę mówiąc – bardziej emocjonalnie niż finansowo. Bar, w którym pracowałam najpierw jako kelnerka, potem jako barmanka przez wiele miesięcy był dla mnie drugim domem. Tam znalazłam swoje schronienie, gdy życie dawało mi w kość. Tam przeżyłam wielką miłość, którą teraz wspominam ze wzruszeniem, rozbawieniem i nieśmiałym uśmiechem. Tam spotkałam ludzi, z którymi dziś biegam na kawę i wino, i pizzę.
Ciężko mi było stamtąd odejść. Ciężko tym bardziej, że nie należę do osób, które potrafią żyć na garnuszku rodziców. I choć wciąż korzytam z ich pomocy finansowej, zwyczajnie – nie czuję się komfortowo przy braku własnych pieniędzy. Ale wiedziałam, że muszę to zrobić, by móc się rozwijać i pójść o krok dalej.
Znam siebie i jestem pewna, że przekładałabym cudze – prawdziwe i wyimaginowane – oczekiwania nad odpoczynek i własne cele. Musiałam zrezygnować, by obronić siebie – przed samą sobą i nie stawiać na równi pracy, bloga i studiów, a konsekwencji – nie tłumaczyć oblanego kolokwium, pominiętego artykułu, podupadającego zdrowia, zaniedbanego ciała i straconych przyjaciół koniecznością wypełniania swoich obowiązków w pracy.
Dlatego wiem, że ta gorzka decyzja była słuszna i obroniła mnie przed skutkami pracoholizmu. Nie muszę mieć wszystkiego tu i teraz.
#2: POCZĄTEK BIEGANIA.
Gdyby ktoś mnie spytał rok temu, powiedziałabym całkiem szczerze, że nienawidzę biegania. Dziś tylko się z tego śmieję, bo prawda jest taka, że po projekcie 100 km w miesiąc bieganie stało się moją największą odskocznią. Potrzebuję tej godziny dla siebie raz na parę dni, ze słuchawkami na uszach, myślami, które trzeba poukładać i ciszą w głowie, jaka nachodzi mnie na ostatnim kilometrze.
Pierwsze trasy w deszczu, smogu i po upadku, a potem w śniegu i na mrozie – to były najlepsze wybory. Dziś pomagają mi utrzymać w życiu równowagę, zrozumieć, co mnie gryzie i nie oszaleć, gdy wszystko nagle zaczyna się walić. Co więcej, efekty biegania niesamowicie wpływają na moją wiarę w siebie.
Nigdy nie powiedziałabym, że moje nogi mogą mieć w sobie tyle siły.
#3: BLOGOWIGILIA W WARSZAWIE.
Na początku grudnia z Karoliną Urbaniak pojechałyśmy razem do Warszawy na Blogowigilię – bardzo luźne, bardzo sympatyczne i bardzo nieoficjalne spotkanie blogerów. Umazana aż po nos przy fontannie z czekolady i wśród świateł na parkiecie poznałam kilka osób, które znałam tylko z sieci i kilka takich, które zaczęłam obserwować dopiero po wspólnej imprezie.
Zobaczyłam, jak kulturalnie wyglądają takie wydarzenia i jak blogerzy potrafią się bawić – ponad podziałami i pomimo przepaści wiekowej. I utwierdziłam się w przekonaniu, że to jest branża, w której chcę działać i ludzie, do których pasuję.
Czułam się jak jeden z puzzli – nie: brakujący, ale: pochodzący z tej samej układanki.
#4: BARDZO ZWARIOWANE, NAJCIEPLEJSZE ŚWIĘTA.
A później wróciłam do rodziny i spędziłam cudowne Święta. Po raz pierwszy od lat wszyscy byliśmy razem, a nie w rozjazdach – rodzice, siostry, bracia, żony, mężowie i dzieci. Kilka dodatkowych zdjęć do albumu, kilka wspólnie zaśpiewanych piosenek (nie tylko kolęd) i przytuleń, które budują miłość.
W tym okresie poznałam też Mikołaja, który przyjechał do mnie na kilka dni. Chociaż nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się na żywo, połączył nas wzajemny szacunek do swojej pracy. Oraz 56 439 wartościowych rozmów na dziesiątki różnych tematów i 1564 wspólnych zainteresowań, poglądów i pasji. A żeby rzecz uczynić jeszcze bardziej szaloną, dzień po tym, jak odebrałam go z dworca, poszliśmy razem na wesele.
Wyniosłam z tej znajomości ogrom pięknych wspomnień, emocji i wzruszeń.
I to też jedna rzeczy, których zupełnie nie planowałam.
#5: PIERWSZA PACZKA.
Kiedyś kompletnie nie rozumiałam idei trzymania się w grupie. Odkąd pamiętam, zawsze wolałam indywidualne spotkania i relacje dwuosobowe. Dlatego nigdy nie miałam własnej paczki, a każdy mój plan przeżycia z kimś czegoś wspaniałego kończył się na dialogu: „- Zróbmy coś szalonego! – Dobra! -…Ale nie dzisiaj.”
Wszystko się zmieniło, kiedy uległam namowom znajomych ze studiów i w końcu wyszłam ze swojej ciemni na końcu Krakowa. Kilka wspólnych filmów, imprez i tripów po mieście, zachody i wschody słońca nad Wisłą, parę kłótni, przypałów, tajemnic i wiele, wiele godzin spędzonych na nauce nad pudełkiem pizzy albo tabliczką czekolady. I chwile, które będę wspominać długo-długo.
Wiecie, że warto wyjść czasem z nory i posłuchać cudzych historii, zamiast szumu własnych myśli?
#6: KONCERT ORGANKA.
Nuciłam Wiosnę przez cały kwiecień, a Missippi w ogniu połowę maja. Może dlatego tyle dla mnie znaczył pierwszy koncert, na który chciałam wybrać się od dawna, ale przecież unikam tłumów, hałasu i wychodzenia z domu, gdy nie domagam. A koncert Organka wyskoczył w najgorszym momencie, kiedy od kilku dni walczyłam z bólem zęba i ratowałam się proszkami.
Poszłam. I to prosto na backstage. I ze schodków sceny obserwowałam cały koncert, robiłam zdjęcia, nagrywałam filmy. To było dla mnie tak ogromne przeżycie, że adrenalina podziałała jak znieczulenie i zupełnie zapomniałam o bólu. Po serii przykrych wydarzeń poczułam się postawiona na nogi na kilka kolejnych miesięcy.
To było coś więcej niż wydarzenie muzyczne.
To był przełom.
#7: OFERTY PRACY, KTÓRYCH NIE PRZYJĘŁAM.
…oraz te, które zrealizowaliśmy chociaż częściowo. I te, które wciąż są wielką niewiadomą.
Większość propozycji, które dostaję, a w tym roku było ich pewnie z kilkanaście, jest silnie związana z prowadzeniem strony i social mediów. I chociaż większości z nich nie przyjmuję, a część z nich rozpada się na etapie negocjacji, to na głębszym poziomie – nie ma to znaczenia. Dla mnie jako twórcy internetowego i do niedawna zupełnej nogi w budowaniu stron i wizerunku, sam fakt otrzymywania takich ofert oznacza bardzo wiele.
Gdzieś ostatnio przeczytałam, że inaczej kupuje się tanią sukienkę, gdy stać cię na drogą, a inaczej, jeśli wiesz, że możesz kupić tylko taką. Coś w tym jest.
#8: BLOG FORUM GDAŃSK.
Możecie nie zdawać sobie z tego sprawy, ale możliwość pojawienia się na BFG dużo dla mnie znaczy. To największa, najpopularniejsza i najbardziej prestiżowa konferencja dla blogerów. W trakcie zgłoszeń do poprzedniej edycji nie miałam nawet szans się dostać – zgodnie z regulaminem trzeba prowadzić stronę albo kanał przynajmniej przez rok.
To brzmi fatalnie, ale wierzcie mi: przyzwyczaiłam się już do przegrywania w pisaniu. W gimnazjum i liceum na konkurach moje teksty wielokrotnie były odrzucane, a pisarskie współprace zawsze zaczynały się obiecywaniem mi śliwek na wierzbie, a kończyły się milczeniem, odmową albo zmianą planów.
Z tego powodu BFG jest dla mnie podwójnie ważny, raz – oficjalnie, jako wydarzenie o pewnej randze, dwa – prywatnie, jako przyczyna tego, że poczułam się doceniona jako pisarka.
#9: SESJA W PIERWSZYM TERMINIE.
Wiem. Dla większości z Was to zupełna normalka. Ale nie dla mnie zdanie jakiegokolwiek egzaminu w pierwszym terminie (a zwłaszcza na dobrą ocenę!) jest kamieniem milowym.
Poczas roku bez studiów przez długie miesiące próbowałam nauczyć się kontrolować stres, który nawet przy banalnych egzaminach – zupełnie mnie paraliżował. Dostawałam gorączki, oblewał mnie zimny pot, trzęsły mi się ręce, a w oczach stawały łzy. I nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, a to, co wychodziło z moich ust kazało wątpić nie tylko egzaminatorom, ale nawet i mnie – w swoją inteligencję i bystrość umysłu.
Udało się. Ciężka praca nareszcie się opłaciła. A ja utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem w miejscu, w którym powinnam być i robię to, co jest mi pisane.
#10: NOWE, PIĘKNE MIESZKANIE.
Z pomocą znajomych znalazłam pokój, w którym naprawdę – można żyć jak w pałacu. Przestrzeń nie tylko dla mebli – ale także dla mnie. Miejsce na ukochane biurko, regał, szafę i tysiące kolorowych pudełek. Duża, przestronna kuchnia z blatem – wymarzona dla kogoś, kto lubi gotować tak jak ja. Po trzech latach tułaczki, przeprowadzek i proszenia o pomoc wszystko wskazuje na to, że znalazłam swoje miejsce na trochę dłużej niż rok czy parę miesięcy.
NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK ZMARNOWANY CZAS.
Przez cały rok nie zarobiłam praktycznie żadnych pieniędzy, nie spełniłam żadnego z marzeń i nie znalazłam miłości swojego życia. Czasem było mi przez to przykro, ale dziś zupełnie inaczej patrzę na miniony czas. Doceniam fakt, że mogłam go przeżyć. Nie potrafiłam odnaleźć stabilizacji na żadnej płaszczyźnie i nie czułam, by cokolwiek ze spraw, na których mi zależy – zmierzało ku lepszemu. Ale pomimo tego, że ciągle coś rujnowało moją pogodę ducha i optymistyczne spojrzenie na świat, nie mam wrażenia, że zmarnowałam ostatnie dwanaście miesięcy.
Bo chociaż często było mi smutno, wciąż byłam szczęśliwa.
Może do swoich celów dotrę później, niż planowałam, a moi przyjaciele spełnią marzenia szybciej ode mnie. To nie ma znaczenia. Nawet z przykrych wydarzeń można wynieść dobre odruchy, nawyki i myśli.
Dopóki jestem szczęśliwa, wszystko jest takie, jak powinno być.
Autorką zdjęć jest Sarandy Westfall.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)