Kiedy chodziłam do podstawówki, lubiłam wieczorami siadać przy oknie i patrząc, jak nadchodzi zmierzch, wyobrażać sobie swoją przyszłość. Chciałam czuć i myśleć, że najpiękniejsze, co w życiu przeżyję, zdążyłam już wcześniej wymarzyć.
Pożyczałam od rodzeństwa dziesięcioletniego discmana, zakładałam stare, podniszczone słuchawki i puszczałam płyty z muzyką nowych czasów. Patrzyłam na zachód, na czerwień słońca ponad blokami, obserwowałam starszych od siebie ludzi na ulicach i zastanawiałam się, kim i jaka będę za dziesięć lat.
Do dziś pamiętam wizję siebie w wygodnych dresach i lekkim makijażu, wracającą wieczorem z pobliskiego sklepu. Mijałam sąsiadów z klatek obok, uśmiechaliśmy się i witaliśmy ze sobą. Czasem staliśmy dziesięć minut pod klatką, by wymienić parę słów o życiu albo pogodzie. Wchodziłam potem do mieszkania na wysokim piętrze, a wewnątrz ktoś czekał na mnie w salonie – na jasnej kanapie przy szklanym stole – aż wrócę, wezmę książkę i usiądę obok.
W moich wyobrażeniach było mniej samotności.
INACZEJ WIDZIAŁAM SIEBIE NA STUDIACH.
Dziś, gdy wstaję rano, pierwszym dźwiękiem, który słyszę jest dźwięk budzika. Czekam spokojnie, aż kuchnia opustoszeje, by w samotności zaparzyć kawę i zjeść śniadanie. Przez pierwsze dwie godziny dnia nie zamieniam z nikim ani słowa. W tramwaju siadam zawsze przy oknie, obok mam puste siedzenie. Nie lubię, gdy przypadkiem dwa obce spojrzenia spotkają się w szybie. Odwracamy wzrok jak spłoszone baranki. Muzyka gra dalej.
Na jednym z końcowych przystanków wysiadam z tłumem ludzi w moim wieku i trochę się ścigając, w szybkim tempie posuwamy się w stronę wydziałowego budynku. Na zajęciach wykładowcy motywują nas plusami do zabrania głosu i organizują pracę w grupach. Większości imion nawet nie znam, więc w przerwie szukam wolnego miejsca, by posiedzieć i pouczyć się w ciszy.
Popołudniami chcę zjeść w spokoju obiad ugotowany tylko dla siebie, a gdy przecenię swój żołądek – z bólem serca wyrzucam resztki, które nie przetrwają do jutra. W spokoju piję kawę, uczę się i piszę, a wieczorem wychodzę biegać, by pobyć trochę sama ze swoimi myślami. Przed snem sprawdzam skrzynkę mailową i Messengera, SMSy i nieodebrane połączenia. Dwie wiadomości? Odpiszę jutro.
SPOKÓJ, KTÓRY PRZESTAŁ BYĆ WARTOŚCIĄ.
Wolimy pokoje jednoosobowe od mieszkań w akademiku. Nie lubimy rejestrować się do lekarza ani dzwonić do serwisu. Nie zapamiętujemy twarzy sąsiadów ani imion kolegów z grupy. Robimy czystki w znajomych na Facebooku i kontaktach w telefonie. Obawiamy się podnieść słuchawkę domofonu, kiedy nie spodziewamy się gości – nawet, gdy mieszkamy na dziesiątym piętrze. Boimy się odmawiać.
Walczymy ciężko o to, by stać nas było na dom na przedmieściu. Męczy nas codzienna bieganina, szum samochodów, tłumy ludzi. Żyjemy w poczuciu straconego czasu. Drażnią nas small-talki z sąsiadami. W autobusach udajemy, że nie dostrzegamy siebie nawzajem. Na długich trasach marzymy o drzemce. Na tych, które trwają kwadrans – o trzech piosenkach zagłuszających pisk. Chcemy spokoju, spokoju, spokoju.
W XXI wieku to nagle stało się naszym przekleństwem.
TE WSZYSTKIE CHORE TEORIE.
Kiedy było mi naprawdę ciężko, szukałam tysiąca sposobów, by sobie pomóc. Czytałam mądre artykuły w sieci i próbowałam wszystkiego. Na moje zmartwienia nie zadziałał kubek herbaty z malinowym sokiem, gorący, relaksujący prysznic ani długie, wieczorne wybieganie. Nie pomógł wieczór tylko dla siebie, wylogowanie z sieci, kilka godzin z dobrą książką. Musiałam po prostu przetrwać.
Gdy pod koniec marca siedziałam nad Wisłą i patrzyłam na pierwszy, wiosenny zachód słońca, lekko drżąc pod ciepłą bluzą, pomyślałam z ulgą, że najgorsze już za mną. I ogarnął mnie nieopisany smutek. Poczułam, że nie mam już siły żyć przez kolejny miesiąc tak, jakby nic złego się nie wydarzyło. Nie miałam siły biegać, pisać, żyć na najwyższych obrotach.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jedynym, czego mi w tym wszystkim brakowało, była ludzka obecność. Nie zmieniłaby biegu wydarzeń. Ale wiem, że byłoby mi łatwiej przejść przez zmartwienia, które były do przejścia. Jestem pewna, że prawdziwy, materialny, a nie sieciowy człowiek obok podtrzymałaby optymalny poziom energii moich psychicznych baterii.
Czasem życie cholernie boli i ścina z nóg, odbiera chęć do życia i masakruje psychikę. To zdarza się każdemu z nas. Okłamujemy się, wierząc, że w takich chwilach pomoże jakakolwiek codzienna czynność. Cały sekret tkwi w tym, by mieć obok kogoś, kto odrzuci na bok swoje sprawy i spróbuje zrozumieć, nie myśląc w duchu, że przesadzasz. Kogoś, kto obejmie, a nie wyjdzie, widząc łzy i zadzwoni za kilka dni, by zapytać, jak się czujesz.
Tak wygląda przyjaźń.
Dzisiaj wszystkim nam jej brakuje.
JEŚLI TAK MA WYGLĄDAĆ NASZ ŚWIAT, TO UBODZY JESTEŚMY.
Prawdziwe relacje są pełne niezrozumiałych uczuć, a nie wzajemnych, uzasadnionych korzyści, a prawdziwi ludzie są pełni niedoskonałości. Z własnego życia psychicznego nie można zrobić systemu operacyjnego tak, jak nie da się zaprogramować odpowiednich reakcji na to, co nas jeszcze spotka według użytecznego rachunku prawdopodobieństwa.
Z życia ludzi nie można zrobić życia robotów. Nie ma genialnych sposobów na osiągnięcie sukcesu, magicznych metod na wyleczenie się z samotności. Nie istnieje antidotum na zasklepienie wszystkich potrzeb, z jakimi przyszliśmy na świat. Żaden coaching tego nie załatwi.
Musimy zacząć ze sobą przebywać nie tylko wtedy, kiedy czegoś nam potrzeba albo wtedy, gdy trzeba coś ważnego omówić. Musimy wrócić do leniwych wieczorów, przypadkowych rozmów i spotkań, które nie figurują w kalendarzu. Musimy znów stać się ludźmi, nim naprawdę uwierzymy w to, że życie można rozegrać jak partię szachów, w której do wygrania jest oczywiście pierwszy milion.
Twoja obecność nikomu nie uratuje życia. Nie zmieni wyników badań. Nie uczyni możliwej teleportacji o dwa kraje dalej. Ale pewnego dnia być może sprawi, że komuś po prostu będzie łatwiej przejść przez trudny czas, który nazywamy życiem.
Pora znów być kimś więcej, a nie mniej, niż tylko człowiekiem.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)