Dwa lata temu napisałam najbardziej ofensywny, wpływowy i obfitujący w konsekwencje wpis w historii bloga. Nigdy wczesniej i nigdy pózniej nie napisałam nic równie skutecznego. Miał w sobie ogromny potencjał – tak wielki, że odbił mi się czkawką. Cień tego tekstu ciągnął się za mną miesiącami. Przez wiele tygodni musiałam przepraszać i tłumaczyć bliższym i dalszym znajomym, że utożsamianie się z opisywanymi przeze mnie postaciami na bazie koloru ich oczu, jest całkowicie nietrafione. Po pewnym czasie odpuściłam. Nie dali sobie przegadać.
Na palcach jednej ręki zliczę ludzi, których szczerze nie lubię. Do zdecydowanej większości mam przyjazny stosunek – wystarczy, że im dobrze patrzy z oczu. O moją sympatię nie trzeba walczyć, jeden uśmiech wzbudza ją u mnie w ciemno. Z czasem można ją przegrać, to prawda. Ale nie trzeba stawać na rzęsach, by mi się przypodobać.
Jednak to, że jestem dla kogoś miła i chętnie z kims żartuję wcale nie oznacza, że chcę być jego przyjacielem. Nie z każdym chcę się regularnie spotykać. Nawet, jeśli bardzo się postaram, nie dla każdego znajdę czas.
Na dobę mam tylko jedną dobę.
CHCĘ SPĘDZAĆ CZAS ZE SOBĄ.
Gdzieś przeczytałam historię o kobiecie, którą chłopak poinformował, że powinna odwiezc go na lotnisko w środku nocy – i to tak, żeby zdążyla wrócić do domu i na 7 rano dotrzeć pracy. Przeprosiła i powiedziała, że o 4 rano będzie akurat zajęta. „Czym, spaniem?” – zapytał, unosząc brwi. „Tak.” – odpowiedziała, uśmiechając się.
Denerwują mnie ludzie, którzy nie szanują mojego grafiku, którzy mają ze mną do omówienia ważną sprawę i tak operują spotkaniem, tak żonglują tematami, że do sedna przechodzą przed północą, kiedy zasypiam na stojąco po tournee po barach i naprawdę chcę już iść do domu. Nie jestem uzależniona od utrzymywania kontroli. Po prostu – mój grafik wypełniony jest sprawami, które są dla mnie ważne. Którymi chcę się zająć dziś, a nie jutro ani za trzy dni – tylko dlatego, że ktoś chce, żebym wyluzowała.
Dlatego nie, nie poświęcę swojego projektu, swojego kolokwium, swojego wykładu ani tym bardziej – swojego snu po to, by wyjść z kimś na piwo, tylko dlatego, że dawno się nie widzieliśmy. I nie, nie odpuszczę pisania artykułu albo treningu, by pogadać o tym, że świat schodzi na psy. I sorry, ale nie, nie widzę koniecznosci tłumaczenia się z tego, że nie miałam siły napisać ani tym bardziej zadzwonić, bo od trzech tygodni mam na zmianę zapalenie krtani albo zatok.
Dlaczego taka jestem? Dlatego, że inni ludzie nie są główną osią mojego życia i 75% mojego szczęścia zależy ode mnie i od tych, których kocham. A miłość jest dla mnie ważniejsza od przyjazni.
Tak. Taki mam system wartości.
PRZYJACIEL WSZYSTKICH JEST NICZYIM PRZYJACIELEM.
Jako dziecko byłam bardzo ufną, małą dziewczynką. Nie chowałam zabawek w domu, wszystkim chciałam dzielić się z innymi i nawet jeśli ktoś w zabawie zniszczył rzecz dla mnie ważną – udawałam, że nic się nie stało, a potem w domu wypłakiwałam się mamie. Nie chciałam nikogo ranić, więc uważałam na słowa. Puszczałam w niepamięć, wybaczałam bez zastanowienia i dawałam niezliczoną ilość szans.
Kiedyś każdy uważał się za mojego przyjaciela, bo ja dla każdego chciałabym być przyjaciółką.
Ale nikt z tych ludzi nie starał się o to, by być przyjacielem dla mnie.
Z jednej strony moje działania były bezinteresowne, ale z drugiej – oczekiwałam czegoś w zamian. Jeśli nie szacunku do grobowej deski, to przynajmniej tego, że ktoś mnie doceni, zamiast podstępem wykorzystać. Dlatego łatwo było mnie zranić, a drobne przewinienia narastały we mnie do rangi osobistych tragedii.
Uzależniałam swoje szczęście od innych.
I to było moją największą wadą.
NIE MA LUDZI NIEZASTĄPIONYCH.
Poza tymi, których nagle odebrał nam los, choć bardzo ich kochaliśmy.
Najbliższe mi osoby to te, które znam od lat i które były przy mnie, gdy życie waliło mi się pod nogi. I paradoksalnie – to z nimi widzę się najrzadziej. Czasem do siebie dzwonimy, czasem do siebie przyjeżdżamy, a czasem nie mamy kontaktu przez kilka tygodni albo miesięcy. I nikt nikomu nie robi o to problemu, nikt nie zamierza się o to kłócić. Między nami nic się nie zmienia, wciąż mamy co wspominać i szkoda nam czasu na kłótnie i wymagania.
Jesteśmy dorośli. Prędzej czy pózniej każdy z nas założy rodzinę i nasz czas dla innych i tak będzie ograniczony. Oczekuję od przyjazni zrozumienia. I akceptacji.
Dlatego nauczyłam się wzruszać ramionami na ludzi, którzy próbują mnie oceniać i zarzucać serią pretensji. Życie jest skomplikowane, pełne smutnych, losowych wydarzeń. Powinniśmy się wspierać bez względu na wszystko, a nie ciągle analizować i zrywać ze sobą kontakty. Nie mam czasu ani siły, by walczyć o ludzi więcej niż jeden raz. Kiedy ja potrzebuję pogadać, bo zle się dzieje w moim życiu, wiem, do kogo mogę zadzwonić.
Tego samego oczekuję od innych. Konkretów.
MOJE ŻYCIE NAJPIERW.
Po całym tygodniu obowiązkowych zajęć chcę spędzić czas w domu. Chcę poczytać książkę, obejrzeć film pod kocem i napić się herbaty. Chcę przytulić się do kogoś ukochanego i poleżec w ciszy, zasnąć u jego boku albo porozmawiać o tym, że życie jest piękne, a nie, że tylko – pełne wydarzeń, trosk i wzajemnych pretensji. Chcę w pierwszej kolejności zadbać o siebie i swoje potrzeby, a nie ciągle gonić za życiem innych.
Z tego własnie powodu istnieje ograniczona grupa osób, dla których jestem w stanie rzucić wszystko, kiedy powiedzą, że mnie potrzebują.
W innym przypadku moje życie w pewnym momencie przestałoby być moje własne i stało się tylko odbiciem życia innych ludzi.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)