Jesteśmy pokoleniem wielu pasji. Chcemy biegać i tańczyć, uczyć się hiszpańskiego i języka migowego, prowadzić bloga, aktywnie działać w kole naukowym i zarabiać na swoje utrzymanie. Wolimy znać się na wszystkim po kawałeczku, niż zaryzykować, odłożyć na bok wszelkie pasje, by stać się ekspertem jednej dziedziny. Tyle rzeczy może się jeszcze wydarzyć, tyle umiejętności może nam się przydać.
Nie chcemy jeszcze się określać. Nie chcemy deklarować niczego raz na zawsze. Nie chcemy palić za sobą mostów.
Chcemy uciec od tej chwili, odłożyć ją w czasie, włożyć do kuferka i zakopać trzy metry pod ziemią. Kupujemy kalendarze, notesy, ściągamy aplikacje, ograniczamy ilość snu i płacimy tysiaka za jedzenie na dowóz. Rezygnujemy z imprez, przyjaciół, przypadkowych telefonów. Ale w życiu każdego z nas przychodzi taki moment, kiedy musi wybrać ścieżkę, jaką chce podążać dalej – jedną zamiast pięciu.
Przykro mi, że muszę wybierać już teraz. Ale to już jest ten moment.
I nie jest to decyzja, jakiej po sobie mogłam się spodziewać.
NIE TAK MIAŁO BYĆ.
Kiedy rzuciłam studia i przestałam żyć w ciągłym pośpiechu, poczułam się naprawdę wolna. Nareszcie miałam czas, z którym mogłam zrobić, co tylko chciałam. Przeżywałam wszystkie piękne poranki i cudne wieczory, jadłam spokojne śniadania i wczesne kolacje, wysypiałam się za wszelkie czasy. Pracowałam na pełen etat, chodziłam na siłownię, biegałam, tańczyłam, pisałam artykuły, spełniałam marzenia, kochałam i czułam się kochana.
Nikt mnie do niczego nie zmuszał. A ja niczego wtedy nie potrzebowałam tak mocno, jak iść własną drogą – bez obowiązków, terminów, wymagań. Byłam ambitna, odważna, wierzyłam w pasję i talent. Czułam, że muszę tylko sobie zaufać i stworzyć własną przestrzeń do działania, a już za moment, za parę lat, a może chwil, spełnią się wszystkie moje marzenia.
Chciałam odkryć, czego naprawdę pragnę od życia. I wybrałam psychologię.
Kilka tygodni temu znów zatęskniłam za tamtym czasem. I zaczęłam marzyć – o zachwycie, spokoju i dzikiej wolności. Chciałam raz jeszcze pobłądzić własnymi drogami – bez nadzoru i bez stresu. Poczułam, że potrzebuję czegoś nowego – kursu niemieckiego, szkolenia ze wspinaczki albo gry na gitarze. Brakuje mi tej walki o uczucia, zbierania inspiracji i tworzenia sztuki.
Zaczęłam myśleć o kolejnej przerwie.
A potem zadałam sobie jedno kluczowe pytanie.
CO BY BYŁO GDYBY.
Pracuję w ośrodku dla dzieci i młodzieży z różnymi niepełnosprawnościami. Jest rożnie – jedni nie widzą, inni nie słyszą, cierpią na mózgowe porażenie dziecięce, mają spectrum autyzmu albo zespół Downa. Ale nie pytam, dlaczego na świecie jest tyle cierpienia, nie uciekam na widok odmienności, nie traktuję nikogo z góry. Chcę rozmawiać, chcę współpracować, chcę, by było w nas więcej miłości. Nawet do tych, których przecież – nawet nie kochamy.
Nie mogę rzucić studiów, nie mogę tak łatwo odpuścić. Nie mogę tego zrobić, bo wiem, że znowu tam wrócę.
Miałam taki dobry, tak misternie ułożony plan. Chciałam żyć na własną rękę, biegać setki kilometrów, pisać piosenki, wiersze i artykuły, podróżować po Polsce i być dobrą, przykładną studentką z perspektywami. Zapomniałam tylko o tym, że studiuję na jednej z najlepszych uczelni w Polsce. A doba ma tyko dwadzieścia cztery godziny.
Jeśli teraz odpuszczę studia, do czerwca mogę już nie dotrwać.
JEST TYLE POWODÓW.
Potrzebuję przerwy od bloga, by zawalczyć o to, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Wrócę niedługo – może za sześć, może za osiem tygodni, a do tej pory wciąż dla Was będę – głównie na grupie. Muszę nabrać wiatru w żagle, odpocząć. To nie jest kwestia wypalenia. Mam w głowie tyle projektów. Tyle nowych pomysłów. Tyle serca i dobrych uczuć do pisania. Ale nie mogę tego dłużej robić na szybko, na styk. Nie mogę już pisać artykułów do drugiej, trzeciej w nocy.
Nie wątpię w to, że w ciągu najbliższych tygodni znajdą się popołudnia i wieczory, w których nie będę miała siły na planowanie kolejnego eksperymentu ani na porównywanie Adlera z Freudem – wtedy mogłabym pisać. Ale nie chcę już dłużej stawać na rzęsach i zaginać czasoprzestrzeni.
Ja też jestem w tym wszystkim ważna. Ważniejsza od mojego wizerunku, od cudzych oczekiwań.
I potrzebuję czasu, by znów się zachwycić, zakochać, zapalić.
Na świecie są ludzie, którym mogę pomóc. A przecież od początku o to chodziło. I wiem, że to dobry wybór – bo kiedy po zajęciach dziesięcioletni Szymon woła za mną: „Natalka!”, a kiedy podchodzę do jego wózka i rzucam: „No co tam, Szymek?”, mówi z przekonaniem: „Pani jest fajna!”, to czuję, że mam po co i dla kogo żyć.
Mam szansę przeżyć to życie trochę inaczej.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)