Czasem mam ochotę zapytać samej siebie, gdzie się podziały moje marzenia przez ostatni rok, marzenia, które na dziekance spełniałam z taką pasją, na wariata, bez obawy o konsekwencje. Dziś robię słodkie oczka i kulę się w sobie na myśl o tym, że mogłabym z kimś wsiąść na motor, tę dziką, ciężką, lśniącą maszynę, a rok temu rzuciłam się w dół z wysokości 90 metrów, zabezpieczona tylko jakimś głupim sznurem i majtkami z pasków.
Obiecywałam sobie, że wszystko się zmieni. Miałam uwolnić się od cudzych oczekiwań i podążać za marzeniami. Całą wiosnę chciałam w dżinsach jak prawdziwa rocky-girl przejeździć na rowerze, każdego dnia w drodze na uczelnię pykając po 20 km. Miałam gnać pod wiatr, nie przejmować się tym, co za dziesięć lat, pić szampana za każdy mały sukces i tańczyć co sobotę, bo i mogę, i potrafię.
Nadal nie mam pojęcia, ilu mam czytelników i nie nauczyłam się korzystać z gmaila, ale za to wyrobiłam się z notatkami na tydzień przed sesją i obraziłam na cały świat za czwórkę z psychologii rozwojowej. Tak, tak. Jestem taka zwykła. Studentka na pół etatu, po godzinach blogerka. Wciąż bez swojego miejsca do życia. Wciąż funkcjonująca dzięki wsparciu rodziców. Wciąż żyjąca w pojedynkę.
Ktoś zawsze jest krok przede mną.
NAPRAWDĘ PRAGNĘ SPOKOJU.
Patrzę na siebie i mam wrażenie, że przez ostatni rok nie ruszyłam z miejsca, że wciąż stoję w punkcie wyjścia. Marzę o ślicznej, białej kawalerce, z własnym łóżkiem, pachnącą pościelą, dużym biurkiem w rogu i małą lampką ciepło oświetlającą ten cały przybytek. Wciąż o niej myślę i myślę tak – od trzech lat. I znów pewnie wyląduję w kolejnym, sześciometrowym pokoju z kanapą, z której unosi się kurz, ścianami, przez które słychać każde westchnienie i szafą tak wąską, że połowę zajmuje w niej moja kurtka.
Wiele miesięcy temu zdecydowałam, że odchodzę z pracy, by móc w spokoju skupić się na studiach. Solidna, utrwalona wiedza to nie jest coś, co widać od razu, czego wartość można przeliczać w ocenach jak pieniądze. Nie pojadę w tym roku do Hiszpanii ani na wymarzonego Open’era. Nie spełnię marzeń o własnej przestrzeni w kuchni.
Moje koleżanki bronią swoich licencjatów, wychodzą za mąż, wynajmują z ukochanymi mieszkania na spółę. Ja poprawiam im błędy gramatyczne, gratuluję zaręczyn i zazdroszczę zastawy kuchennej i blatu, na którym wszystko może leżeć dokładnie w tym miejscu, w którym chcą.
Ale takie wybrałam życie.
Takie życie właśnie wybrałam.
NIE ZGADZAM SIĘ NA PÓŁŚRODKI.
Mam taką teorię, że każdy z nas ma do wykorzystania kilka lat życia na ograniczonej ilości snu. Możemy przez jakiś czas spać po cztery godziny dziennie, walcząc o własną karierę albo wykształcenie. Ale czymś innym jest poświęcanie nocy na czytanie książek w ciepłym, wygodnym łóżku, a czymś innym chroniczny brak wypoczynku po dniu pełnym obowiązków, wyzwań i treningów. W pewnym momencie organizm zaczyna wysyłać ci sygnały. Kolejny etap to szpital.
Ja już swój czas wykorzystałam w liceum i na pierwszym roku studiów. Długo zajęło mi zrozumienie, że nie mogę mieć wszystkiego naraz, bo doba ma tylko 24 godziny. Nie można jednocześnie studiować, pracować, trenować, budować związek, czytać, pisać, gotować, robić kursy językowe, spotykać się z przyjaciółmi i wychodzić z psem. Nie można mieć wszystkiego. Nie naraz.
Wolę nie zarabiać wcale, niż uginać się pod cudzymi warunkami, które nie są mi na rękę. Wolę poprosić o przesunięcie deadline’u i zadbać o własne zdrowie. Wolę pójść z kimś na rower, do kina, na miasto, do biblioteki i dziesięć razy się zastanowić, nim podejmę decyzję o tym, by wpuścić kogoś do swojego życia, by poczuć się przy kimś bezpiecznie, by dać komuś dostęp do swoich emocji, trosk i marzeń.
Mam tyle, ile dał mi los. Ale reszta to moje wybory.
CZUJĘ SIĘ ODPOWIEDZIALNA. ZA SIEBIE.
Nie muszę mieć dziecka, by czuć, że jest ktoś, kogo chcę chronić.
Muszę dbać o samą siebie. Muszę bronić się przed każdym, kto spróbuje odebrać mi honor. Muszę troszczyć się o swoje zdrowie, bo nikt tego za mnie nie zrobi. Muszę walczyć o to, by swoim brakiem umiejętności nigdy nie skrzywdzić żadnego pacjenta. I chronić siebie przed każdym, kto tylko zapragnie mnie skrzywdzić.
Mam tylko swoją głowę pełną rozbieganych myśli i wolną wolę do podejmowania za siebie decyzji.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis i moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś. :)