Przez całe liceum marzysz, by w końcu wyrwać się na studia. Większe miasto, tysiące możliwości, sto tysięcy zniżek dla studentów i życie bez nadzoru rodziców. Na samą myśl przeszywa cię dreszcz, w żyłach zaczyna pulsować krew, a przez głowę przelatują zdjęcia ze stocka: skok z klifu do wody, lot spadochronem, drinki pod palmami na ciepłej plaży w Hiszpanii, stypendia, wyjazdy, podróże. High life, panowie. High life!
Wyszczerzony od ucha do ucha wkraczasz w nowy semestr. Wszystko jest nowe. Uczelnia jak z filmu: rzędy krzeseł na wielkich salach wykładowych, sto pięćdziesiąt anonimowych twarzy należących do dawnych licealistów z kompletnie różnych miast. Każdy z nich ma inną historię, wychował się w innym środowisku – nawet te dwie dziewczyny, siedzące obok siebie i chichoczące nad kawą, choć dopiero się poznały.
Już wiesz, podświadomie przeczuwasz, że jeszcze moment, mała chwila i zostaniesz panem swojego czasu.
TO ZAWSZE WYGLĄDA TAK SAMO.
Mija kilka tygodni, wpadasz na kilka imprez, parę razy wracasz pijany nad ranem i nikt nie suszy ci za to głowy. Zaczynasz pić kawę, przesiadywać w bibliotece, z kimś się zaprzyjaźniasz, a w kogoś innego masz ochotę rzucić kaloszem. Uczysz się trudnej sztuki gotowania, co kilka weekendów odwiedzasz rodziców. Pierwsze kolokwium. Drugie kolokwium. Trzecie, czwarte, piąte. Pierwsza sesja, nad którą siedzisz dwa miesiące.
Wtem, zupełnie nagle, gdzieś pod koniec lutego, dopada cię myśl, że to nie jest życie, o którym marzyłeś. Pół roku minęło jak jeden dzień, a jedyne, co z niego pamiętasz, to popołudnia spędzone na graniu, mgliste wspomnienia rozmów z nowymi znajomymi i nocne tripy po mieście, zakończone rundką po kebabach.
Wyrzuty sumienia zalewają ci głowę. Przecież nie wykorzystujesz możliwości, jakie daje ci nowe środowisko. Nie pracujesz. Nie rozwijasz swoich pasji. Za dużo jeździsz do rodziców. Trochę ci się utyło i…
Well, nie przejmuj się.
TO MUSIAŁO SIĘ STAĆ.
Przez ten etap pierwszego semestru przechodzi większość z nas. Nie wiemy, jaki tryb życia chcemy obrać ani co jest dla nas ważniejsze, a co mniej ważne. Nikt nas tego nie nauczył, nikt nam nie dał wcześniej możliwości samodzielnego dysponowania swoim czasem przy kompletnej, dorosłej wolności.
Uczucie satysfakcji, które towarzyszy nam przy braku rodzicielskiej kontroli, jest nie do opisania. To przyjemność, którą trzeba przeżyć – gdy możesz robić, co chcesz, z kim chcesz, gdzie chcesz i o której chcesz. Efekt zerwania z łańcucha jest nieunikniony – nawet jeśli rodzice mocno ci ufali i dawali ci sporo wolnosci. Ty po prostu musisz poczuć życie. Musisz poczuć, że jest twoje, że ty decydujesz i nikt inny nie ma nad nim władzy.
Ostatnie pół roku minęło dodatkowo w klimacie dwóch najbardziej przytłaczających pór roku. Nic dziwnego, że w trakcie deszczu, mrozów i szarówki wszyscy zaszyli się w domach, okryli kocami i sączyli gorącą czekoladę, snując rozważania o sensie życia.
ALE IDZIE WIOSNA.
A przecież czekaliśmy na nią od listopada. Nie daj się zwariować, nie pakuj się w tysiące niezwiązanych ze sobą spraw i zobowiązań. Ale wykorzystaj to. Tak po prostu.
Nie kupuj biletu semestralnego. Po prostu nie kupuj. Przesiądź się na rower, umów się z kimś, pospaceruj. Idź pobiegać nad rzekę. Zobacz, jak kaczki wygrzewają się w słońcu. Wybierz się za miasto, poczuj zapach wilgoci i lasu.
Zrób coś po raz pierwszy. Idź na karaoke. Skocz na bungee. Spróbuj pracy w gastronomii. Zapisz się na kurs tańca albo wiedzy o winie. Zrób cokolwiek. Byle z radością. Poczuj dreszczyk emocji. :)
Wybacz sobie ostatnie miesiące. Każdy czasem robi głupie rzeczy.
Zacznij nowy semestr. Zacznij go z przytupem. Daj sobie szansę.
Raz jeszcze uwierz, że możesz podbić świat.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.