Samotność to taka straszna trwoga,
ogarnia mnie, przenika mnie.
List do M, Dżem
Późnym popołudniem rynek wciąż tonął w słońcu, na placu panowała pustka. W węższych, trudniej dostępnych uliczkach dorożkarze podawali koniom wodę, sprzedawcy schowali się po domach. Przy dobrze schłodzonym Prossecco w cieniu ogródków i pojedynczych drzew siedzieli mieszkańcy odległych krajów. Wachlarze wkroczyły na salony, w pucharkach topiły się lody, owoce pływały w miseczkach. Czas płynął szalenie powoli.
W żółtej sukience z wcięciem w talii i wielką, słomianą torbą w dłoni przemierzała rynek. Na ustach wciąż miała czerwoną szminkę, a włosy zaplątane w słuchawki. Podbródek trzymała lekko uniesiony i uśmiechała się do własnych myśli. Na telefonie wyświetlały się nowe powiadomienia, ale już dawno przestała za nimi nadążać.
Odebrała stypendium, obroniła pracę i stała o krok przed podróżą swoich marzeń. Na konto przychodziły kolejne przelewy, a na lokatach mnożyły się oszczędności i miała pewność, że tak już zostanie. Miała dyplom i parę certyfikatów, doświadczenie zawodowe i kawał pasji. Zdobyła kilka szczytów, zwiedziła kilka krajów, zaliczyła kilka baz. Bywała, widziała i zbierała wrażenia.
To był jej czas, ten moment, na który tak długo czekała.
Czuła, że ze wszystkich marzeń i wielkich planów – miłość jako jedyna do tej pory jej nie wyszła.
A PRZECIEŻ TO NIE MOGŁO POTRWAĆ DŁUGO.
Zaczepiali ją obcy mężczyźni, prosili o numery telefonów. Kłamała z uśmiechem, że jest już zajęta i wciąż czuła to znajome ukłucie w sercu na myśl, że coś skończyło się na zawsze. Wiedziała, że to minie i teraz musi poświęcić sobie trochę czasu. Znów widzieć, że się rozwija, znów zadbać o siebie. Pójść do fryzjera, zacząć kurs tańca, zrzucić dwa kilo, a może trzy. Minie jakiś czas i nastanie dobry moment. I miłość przyjdzie.
Była pewna, że ten stan samotności nie może potrwać długo.
Widziała siebie w lustrze i czuła się piękna: miała duże oczy i długie włosy, miękką skórę i gładką cerę. Była kobieca, urocza i czuła, złożona z wielu warstw i dziesiątek zainteresowań. Fascynowało ją współczesne kino komediowe i muzyka klasyczna, akrobatyka sportowa i wspinaczka. Czasem czytała Jane Austin i Tolkiena w oryginale, uczyła się włoskiego albo C++. Na uczelnię i do pracy lubiła jeździć rowerem, a wakacje spędzać w kurortach. Wiedziała, że musi znaleźć się ktoś, kto będzie potrafił ją pokochać.
Chodziła na randki z muzykami, sportowcami i amatorami kina. Wychodziła na imprezy, uczestniczyła w konferencjach i zmieniała pracę. Zjeździła kraj we wszystkich kierunkach, poznała dziesiątki nowych osób. A jednak wciąż nikt nie zachwycił ją na tyle, by zobaczyć w nim przyszłość.
I MIJAŁ CZAS.
Pytała rodzeństwa, radziła się przyjaciół, wybrała się nawet do psychoterapeuty. Szukała odpowiedzi całymi tygodniami, gryzła po kątach paznokcie i coraz częściej siedziała w domu. Mówili, że powinna bardziej o siebie dbać, rozwijać się i teraz skupić się na sobie. Mijały tygodnie, kończyły się kursy, fakultety i nowe pomysły. Kazali jej znaleźć coś jeszcze, coś, co mogłaby zrobić lepiej, bardziej, z większym rozmachem.
Ale coraz smutniej podróżowało jej się w pojedynkę. Coraz smutniej ślęczała nad wiedzą.
Wpadała w coraz większy marazm i coraz większe otępienie. Próbowała racjonalnie oceniać sytuację: była młoda, zgrabna i dobrze wykształcona. Nie brakowało jej poczucia humoru, pasji ani marzeń. Czuła się piękna i ciekawa świata. Ale z każdym kolejnym tygodniem zaczynał ogarniąć ją strach, że każdy kolejny szczyt i zwiedzone miasto, przeczytana książka i przesłuchany koncert czynią z niej coraz większego cyborga. A cyborgi nie nadają się do kochania.
Codzienność zaczęła wymykać jej się z rąk. Nie potrafiła rozwinąć się w żadnej pasji, bez końca stała w miejscu. Obiecana podwyżka odeszła w zapomnienie, w pracy zaczęły się zwolnienia. Oszczędności powoli zaczynały topnieć, skręcona kostka – doskwierać, a wizja wyjazdu napawała ją przerażeniem.
I wtedy pomyślała, że Rysiek Riedel miał rację.
Ale było już za późno, by wycofać się z tej drogi.
JEST NAS WIĘCEJ.
Uciekają w pracoholizm, podróże, internet. Snują się po imprezach, zapijają smutki wódką, nie chcą nikogo krzywdzić, wychodzą zbyt wcześnie. Szukają miłości w skarbówce, u stóp góry Fidżi albo paradoksalnie tam, gdzie o miłość jest najtrudniej – w aplikacjach randkowych i na Tinderze. Wyrośli już z wiary, że miłość jest stałym bywalcem kawiarni, księgarni i ośnieżonych przystanków autobusowych. Biorą więc sprawy w swoje ręce – raz, drugi, dziesiąty.
I wciąż się zawodzą. I wciąż to nie tak.
Na co dzień spotykają się z niezrozumieniem. Ktoś ciągle każe im skupić się na sobie, zaliczać kolejne bazy, rozwijać się w szalonym pędzie. Ktoś wciąż powtarza, że powinni wykorzystać ten moment, podróżować, zwiedzać świat. Ktoś bez ustanku dziwi się im łzom i krwawym skórkom przy zbyt krótkich paznokciach. I ciągle pyta, i kiwa głową, i macha ręką.
Nim znów powiesz komuś, że jest piękny, młody i ma jeszcze czas, pamiętaj o jednym.
Samotność zabija powoli. I czasem nie ma już odwrotu.
Autorką zdjęć jest Anika Huizinga.
Hej, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub moją stronę na Facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że w dobie cięcia zasięgów moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.